Quantcast
Channel: 1001 Pasji
Viewing all 907 articles
Browse latest View live

Lily Lolo Flawless Matte*, pierwsze wrażenia

$
0
0

W sierpniu zaprezentowałam nowości Lily Lolo w postaci zestawu /KLIK/ jaki otrzymałam od dystrybutora marki na terenie Polski firmy Costasy. Z racji zobowiązania do zamieszczenia postów przed upływem dwóch miesięcy od otrzymania produktów każdy post z tej serii zostanie oznaczony jako pierwsze wrażenia. Jest to bardzo ważne, ponieważ dla mnie dwa miesiące to zbyt krótko na wydanie ostatecznej opinii i proszę wziąć to pod uwagę :) Nie lubię tajemnic, a mechanizm tego typu akcji musi być czytelny dla mnie jak i dla Was. Dlatego też seria zostanie dopełniona na koniec postem zbiorczym podczas którego odniosę się do wcześniejszych uwag. Tyle słowem wstępu i przechodzę do sedna :)


Dzisiaj podzielę się moimi uwagami odnośnie matującego pudru sypkiego Flawless Matte, który w momencie pierwszej prezentacji wydawał się wychodzić na prowadzenie. Czy nadal tak jest? Przekonajmy się :)

Charakterystyka mojej cery:mieszana w kierunku tłustej z okresowym problemem w strefie T, cera płytko unaczyniona z tendencją do zaczerwienienia, walczę z trądzikiem różowatym 

Moje oczekiwania: puder wykańczający makijaż musi być delikatny, niewidoczny, nie obciążający skóry a matujące właściwości powinny trzymać skórę w ryzach przez kilka godzin. Nie oczekuję extra matu jeśli w zamian dostanę dobre utrwalenie makijażu gwarantującego świeżość a ew. poprawki załatwią jedynie bibułki matujące.

Przygoda z kosmetykami mineralnymi stanowi zamknięty rozdział w moim życiu, ale pozostała mi słabość do niektórych produktów lub formuł. Wiem, że na co dzień wolę wybrać tradycyjną kolorówkę, która daje mi o wiele więcej swobody i komfortu. Dlaczego więc wybrałam Flawless Matte? Po trochu dlatego, że liczyłam na prosty i działający skład INCI. 


Moje wcześniejsze spotkania z np. z pudrem ryżowym kupowanym na Coastal Scents, jedwabnym z Silk Naturals, czy pudrami Lauress zaliczam do bardzo udanych. Poznałam też moc krzemionki, samorobionych mieszanek itd. Im więcej poznaję kosmetyków, tym bardziej wiem czego potrzebuję i służy mojej skórze. W zależności od marki i użytej kombinacji w składach pudry sypkie mogą pokazać wiele twarzy.

Lily Lolo Flawless Matte mam w użyciu od chwili kiedy tylko dostałam go w swoje ręce. By opinia stała się bardziej miarodajna wyciągnęłam moje dwa podkłady mineralne, w zasadzie jeden to pseudominerał z Mary Kay, który zasługuje na uwagę i jest naprawdę niezły oraz drugi, pochodzący już z nieistniejącej firmy mineralnej EGM (Earthen Glow Minerals). Używam je na zmianę z tradycyjną kolorówką w postaci Guerlain BB Hydra + /recenzja/ oraz podkładem Guerlain Parure de Lumiere /recenzja/

Dla większości osób na pewno skład INCI stanie się atutem, prosty i zarazem zapowiadający sukces. Tak sobie myślałam, jednak im częściej sięgam po ten puder przekonuję się, że dłuższej relacji pomiędzy nami nie będzie.


Zacznę od tego, że zostałam rozpieszczona przez rzeszę kolorówki jaka przeszła przez moje ręce i struktura Flawless Matte nie odpowiada mi. Puder pomimo drobnego zmielenia jest tylko pozornie lekki. Brakuje mu tego woalu, tego specyficznego wykończenia. Wymaga też lekkiej ręki, ze względu na biały kolor który teoretycznie staje się transparentny. Natomiast jeśli damy go za dużo osiada na skórze poprzez podkreślenie porów, fałd skórnych i jest trudny do roztarcia. Poniższe słocze na dłoni stanowią jedynie przykład tego, co może się wydarzyć na twarzy. Próbowałam kilku różnych pędzli z różnego rodzaju włosiem i za każdym razem napotykałam ten sam problem. Trochę za dużo zabawy jak dla mnie.


Na pewno dużo lepiej współpracuje z kosmetykami mineralnymi niż tradycyjną kolorówką. Nie podoba mi się wykończenie na mojej skórze, za każdym razem twarz wygląda mało naturalnie. Wbrew temu, co znajduje się w opisie produkt nie redukuje drobnych zmarszczek i niedoskonałości skóry. Bez względu na zastosowaną kombinację czuję go na skórze i nie wygląda to zbyt dobrze.... Na dodatek po kilku godzinach zaczyna się mały dramat. Strefa T nadmiernie produkuje sebum i o ile w przypadku tradycyjnej kolorówki problem rozwiążą bibułki matujące, to z podkładem mineralnym nie bardzo. Najlepszym rozwiązaniem jest demakijaż. Przeszkadza mi także to, jak cera prezentuje się w ogólnym odbiorze. Nabiera dziwnego ziemistego kolorytu, jest zmęczona, przetłuszczona a wszelkie niedoskonałości podkreślone aż za bardzo.... patrząc na siebie w lustrze odnoszę wrażenie jakbym miała dołożone co najmniej 20 lat więcej....


Flawless Matte za to okazuje się dobrą bazą pod podkład mineralny oraz pod bazę pod cienie. Delikatnie wcierany pędzlem typu flat top na obszarze czoła, nosa i brody przedłuża trwałość makijażu. Nie mam już wtedy potrzeby utrwalenia podkładu mineralnego. W przypadku tradycyjnej kolorówki ten zabieg nie działa.

Z racji problemów z mocno przetłuszczającą się skórą na powiekach baza pod cienie, to mój dobry przyjaciel. Dlatego pomyślałam, że będzie to dobra okazja do połączenia. Gruntuję skórę odrobiną pudru po czym nakładam bazę pod cienie z Lime Crime i mogę cieszyć się nienaruszonym makijażem oczu przez pożądany przez siebie czas. Odnoszę wrażenie, że w takim połączeniu baza działa jeszcze lepiej niż solo.

Wypróbowałam wariant z wymieszaniem pudru z kremem nawilżającym i mam bardzo mieszane odczucia. To nie dla mnie, moja skóra nie przyjęła zbyt dobrze takiej kombinacji.

Szczerze mówiąc jestem rozczarowana, nie tego oczekiwałam. Pewnie jeszcze od czasu do czasu sięgnę po niego, by zweryfikować swoje odczucia, ale pudru używałam do tej pory w różnych warunkach, temperaturach i nie przekonuje mnie. Jeszcze jedno rzuciło mi się w oczy, to jak wygląda w różnym oświetleniu. Znacznie lepiej prezentuje się w świetle dziennym niż wieczorem, sztuczne oświetlenie jeszcze bardziej wydobywa i podkreśla jego strukturę i teoretyczne stopienie ze skórą. Celowo użyłam określenia „teoretyczne stopienie ze skórą”, bo puder najzwyczajniej w świecie jest widoczny....


Estetyka opakowania, to coś czego nie zamierzam omawiać ;) Za to na plus udane zabezpieczenie pudru, przekręcane wieczko zapobiega wydostaniu się produktu na zwewnątrz. Poza tym sama konsystencja jest dość zbita, co zresztą nie dziwi patrząc na skład INCI.

Pojemność 7g w cenie 72,90 zł, to w moim odczuciu dość droga impreza o słabym potencjale i wolałabym dołożyć lub w tym przedziale kupić coś innego.
Przed zakupem polecam skorzystanie z opcji jaką jest próbka, ona pozwoli wyrobić sobie pewne wyobrażenie co do działania i efektu. Sama utwierdziłam się w przekonaniu, że nie jest to jednak kierunek dla mnie ;) Nie tym razem.

Pozdrawiam :)



*stanowi Recenzję sponsorowaną, która jest oznaczona etykietą



Moje Kosmetyczne Skarby: podkłady, kremy BB i korektory

$
0
0

Dzisiaj pora na prezentację ulubionych podkładów, kremów BB i korektorów. Przygotowałam krótki przegląd, a o niektórych za jakiś czas będzie więcej :)



Korektory:

La Prairie Light Fantastic Cellular Concealing Brightening Eye Treatment #10.Zakup pochodzący z ostatnich tygodni, który generuje jak na razie wyłącznie zadowolenie. Spełniona obietnica producenta, która za każdym razem przynosi pożądane rezultaty.

Clinique All About Eyes Concealer # 03 Light Petal. Sięgam po niego od bardzo dawna. To chyba jeden z nielicznych produktów Clinique, które lubię, cenię i z chęcią sięgam. Bardzo dobry poziom krycia, zapewnia wysokie poczucie komfortu. 03 Light Petal, to mój kolor idealny. Do tego świetna relacja na linii działanie/pojemność/cena/data ważności.

Helena Rubinstein Magic Concealer # 02 Medium. Korektor do zadań specjalnych jak i na co dzień. Nie bez powodu znalazł się w tym oto zestawieniu /KLIK/ Pomimo, że zostało już o nim napisane wiele i znajdziecie wiele recenzji/porównań/odniesień, to planuję podzielić się moją wersją :)

Kremy BB:

Guerlain Super Aqua Serum BB Hydra + Light /recenzja/
Lioele Dollish Veil Vita #1 Gorgeous Purple /recenzja/
O każdym z nich napisałam wszystko, co chciałam. Mogę jedynie dodać, że Lioele, to jedyny krem BB który jest ze mną od pierwszego spotkania i jak na razie nie trafiłam na nic zbliżonego, co mogłoby mnie przekonać do zmian. Super Aqua Serum BB Hydra + Light , to zupełnie inny kaliber. Nie sposób ich porównywać, jednak jeśli ktoś mnie zapyta który wybrałabym jako tzw. must have, będzie to Lioele.


Podkłady:

Guerlain Parure de Lumiere 02 /recenzja/
Guerlain Tenue de Perfection 02  /recenzja/
Revlon ColorStay wariant dla cery mieszanej/tłustej 180 Sand Beige



Nie lubię testować i szukać nowych podkładów. Już nie. Kiedyś czerpałam z tego przyjemność, z czasem poczułam znużenie i cieszę się swoimi ulubieńcami. Od czasu do czasu skuszę się na próbkę, zaświecą mi się oczy na widok nowości, lecz i tak wracam do sprawdzonych produktów. Od wielu miesięcy niezmiennie nimi są podkłady Guerlain i wiecznie żywy ColorStay :) Wiem, ten podkład wyzwala wiele emocji. Na bazie własnych obserwacji odnotowałam, że podkład jest w sprzedaży w kilku różnych wariantach. I nie mam tylko na myśli samego podziału na rodzaje cer, nie. Dlatego też chyba jest taki rozdźwięk w przypadku recenzji. Sama wróciłam do niego w UK. Kupiłam z ciekawości i spotkało mnie miłe zaskoczenie, ponieważ w niczym on nie przypomina tego produktu, który kupowałam w Polsce bądź ściągałam z USA. Kiedyś może przy okazji pokażę go z bliska i napiszę kilka słów więcej.

Oto cała gromadka :) Tutaj nie ma miejsca na przypadkowe zakupy bądź wybory, produkty są w ciągłym użyciu. Nie sądzę abym w najbliższych miesiącach dokonała jakiejś zmiany w tym zestawie, a w pamięci mam nadal ostatni zakup podkładu Hourglass Immaculate, który odbija mi się czkawką... będę musiała się go pozbyć.

Stawiacie na sprawdzone produkty, czy lubicie i wyczekujecie na nowości w tej materii? :)


Pozdrawiam :)

Moje Kosmetyczne Skarby: kredki, eyelinery.

$
0
0


Witajcie, mam na imię Joanna i jestem kredkoholiczką :D A tak właściwie, to uzależniona jestem od kolorowych kredek, eyelinerów i wszystkiego czym tylko można zrobić kolorową kreskę na oku.

Na początku miałam problem, ponieważ nie bardzo wiedziałam jak pokazać swoje zasoby z tej puli. Postanowiłam wybrać najlepsze z najlepszych i przygotować krótki przegląd. Jest to jedynie mały wycinek tego, co posiadam. Na pocieszenie dodam, że staram się nad tym zapanować i... od dawna nie kupowałam nic nowego.


Moim ideałem pośród eyelinerów była seria Extreme Art Eyeliner marki Gosh/recenzje/Niestety za kilka chwil będę musiała pożegnać się z nimi na zawsze. Uwielbiam produkty wodoodporne, a te linery były nie do zdarcia. Dosłownie! :) Poza tym miały przystępną cenę i ogromną paletę kolorów.


Prezentację rozpoczynam przegląd od kredek. Od pewnego czasu dominuje w moich zbiorach przewaga kredek z Sephory seria Jumbo Liner 12hr Wear Waterproof:

29 Purple Glitter
14 Violet
22 Dark Taupe Shimmer
24 Dark Brown Matte
09 Kaki
(słocze w kolejności od lewej do prawej )


Posiadają kilka zalet: duży wybór kolorów, świetną trwałość i przystępną cenę. Do tego ciągłe promocje sprawiają, że można kupić je za bardzo mało lub niewiele. W zależności od naszych preferencji możemy wybrać wariant Crayon Contour Yeux 12h, o którym wspomnę poniżej.


Jedynym minusem jest słaba wydajność. Kredki posiadają dość miękki „wkład” i podczas regularnego stosowania znika w oka mgnieniu. Dlatego też nie przywiązuję się do nich za bardzo, poza tym nie mam stałego dostępu do Sephory, a zanim zaczęłam je kupować przy okazji poznałam mojego faworyta o którym będzie za chwilę :)


Zaliczyłam także spotkanie z ArtDeco Soft Eye Liner 87 i myślę sobie, że kiedyś powiększę zasoby, bo kolor który ze mną został ma duży potencjał i stawiam ją wyżej ponad kredki z Sephory. Jest znacznie lepsza jakość samego grafitu, nie wiem tylko jak z kolorami. Trwałość na plus :)


I teraz kilka słów na temat mojego kredkowego faworyta, którego odkryłam dzięki Monice z Bloga Moniszona, jeszcze raz ogromne podziękowania :)))

bareMinerals Round the ClockWaterproof Eyeliner, to seria którą odkryłam dzięki takiemu oto zestawowi /KLIK/ Poniżej zaprezentuję tylko czerń o nazwie Midnight, ale mam kilka innych kolorów i każdy mi gwarantuje taką samą jakość. Liczę, że w okresie około świątecznym pokażą się nowe kolory lub ciekawe zestawy. Namawiam do wypróbowania. Kredki pomimo, że są w tradycyjnym wydaniu, czyli do temperowania charakteryzują się wysokiej jakości wkładem, pigmentacją oraz trwałością a przy tym suną po skórze bez najmniejszego problemu. Do tego bardzo dobra relacja cena/wydajność/jakość. Nie trafiłam do tej pory na nic innego, co mogłoby przebić ofertę bareMinerals pod tym kątem.


Poniżej Sephora Crayon Contour Yeux 12h w kolorach:

12 Cappuccino (Glitter)
29 My boyfriend’s jeans (Shimmer)



Słocze od lewej: ArtDeco Soft Eye Liner 87, bareMinerals Round the ClockWaterproof Eyeliner Midnight, Sephora Crayon Contour Yeux 12h -12 Cappuccino & 29 My boyfriend’s jeans


Płynny linerz ArtDecoDip Eyeliner 8 Purple Date /pełna prezentacja/ zasługuje na uwagę. Ma genialny pędzelek, kolor i jakość. 


Make Up Store Purple Rain, to Mikołajkowy prezent od Agaty :* szalenie go lubię, holograficzny brokat w jasnofioletowej bazie czyni cuda solo jak i zarówno w połączeniach z innymi kolorami.


Make Up Atelier Paris Ultra Liner Noir i niezwykle precyzyjny pędzelek. Głęboka smolista czerń. Mam do niego tylko jeden zarzut, wodoodporność występuje jedynie na dobrze „zagruntowanej” skórze. Nie polecam nakładać go solo, efekt pandy gwarantowany. Gdyby poprawiono jego jakość mógłby stać się niezłym hitem. Nie sądzę abym kupiła go ponownie, ale jeżeli ktoś poszukuje dobrej jakości czerni i chce go wykorzystywać przy pełnym makijażu oka, polecam :)  
Pozostawia piękne winylowe wykończenie. 

Zoeva Cat Eye pen Blackest Black, idealny liner w pisaku. Mam go już wiele miesięcy, a pomimo regularnego używania on nadal zachowuje się jak nówka. Nie liczyłam na tak długą i owocną współpracę. Precyzyjna końcówka pozwala na różne warianty kreski, czerń jest nasycona i nie blaknie w ciągu dnia. Zdecydowanie ponowię zakup.


Słocze od lewej: Make Up Store Purple Rain, ArtDecoDip Eyeliner 8 Purple, Make Up Atelier Paris Ultra Liner Noir, Zoeva Cat Eye pen Blackest Black


Linery żelowe, moja wielka miłość i słabość zarazem :) Przedstawiam Wam grupę kolorów, po które sięgam najczęściej i najchętniej. Co prawda bardzo długo szukałam idealnego pędzelka do nich i dopiero przypadkowy gift ze strony Sigmy przy zakupie rękawicy odkrył I D E A Ł. Sigma Eyeliner E05, to o nim mowa :)


Inglot, konturówki w żelu /pełna prezentacja//kolor #75/

Elizabeth Arden Color Intrigue Gel Eyeliner Brown & Bronze Pearl, oba kolory kupione dość dawno temu na Truskawce jak dobrze pamiętam nadal dobrze mi służą.

Bobbi Brown Long Wear Gel Eyeliner 4 Violet Ink, przyciągnął moją uwagę kolorem, a pozostał dzięki jakości. Odnoszę wrażenie, że linery z BB są niezniszczalne. Nie zmieniają formuły podczas użytkowania, nie jestem zmuszona do reaktywacji, kombinowania z zabezpieczaniem opakowania itd. Produkt od samego początku do końca działa tak, jak powinien.

Słocze od lewej: Elizabeth Arden Color Intrigue Gel Eyeliner Brown & Bronze Pearl, Bobbi Brown Long Wear Gel Eyeliner 4 Violet Ink


MAD Minerals Oceanic, Magnetism, Venomous pochodzą z okresu kiedy zawojowały mnie absolutnie. Są ze mną już jakiś czas, ale nie mogę narzekać na ich jakość. Od czasu do czasu zaglądam na stronę MAD Minerals i myślę, że kupię jeszcze jakiś inny kolor. Mam w swoich zbiorach także płynne linery, które tam kupiłam i także zasługują na uwagę. Jeden z nich pokazywałam przy TEJ okazji. Może kiedyś napiszę o nich więcej :) ale same widzicie, że ciężko jest pokazać wszystko ;)


Słocze od lewej: Oceanic, Magnetism, Venomous



Rzadko sięgam po czerń w przypadku kreski, najczęściej zagęszczam optycznie rzęsy i dobrze rozcieram „chowając” ją pod cieniem. Od zawsze za to miałam słabość do kolorów, choć klasyka bywa dobra na niektóre okazje. Z drugiej strony kiedy mam do wyboru czerń wolę postawić na brązy, a nie narzucając sobie żadnych ograniczeń szaleję z kolorami :) W ostatnim czasie powstrzymuję swoje zapędy wobec kupowania kolejnych kredek i linerów, ponieważ dotychczasowe zasoby są zbyt duże. Po fali eksperymentów i szukania właściwych odcieni bardzo dużo produktów poszło do kosza. To była naturalna droga eliminacji, dlatego też kupuję coraz rozsądniej wybiegając w przyszłość. O ile to tylko możliwe :))

A Wy, lubicie kolorowe kreski, czy też może wybieracie tradycyjne kolory w makijażu oczu? :)


Pozdrawiam :)

Pielęgnacja włosów: nowości, czyli jak trafiłam na św. Graala :)

$
0
0


O moich problemach z włosami wspominałam kilkukrotnie, nie było wesoło... Problem się pogłębiał, a mnie brakowało pomysłów. W głowie za to dojrzewał pomysł o radykalnym cięciu, którego na szczęście nie zrobiłam. Zbliżyłam się do niego jedynie o krok, a jeśli chodzi o  uporządkowanie bałaganu na głowie, to z tym poczekam parę chwil i oddam się w ręce mojej zaufanej fryzjerki. Zdradzę za to, że przed szalonym krokiem uratował mnie zestaw produktów marki Joico.




Wszystko zaczęło się od zakupu Joico Moisture Recovery Leave In Moistuizer for dry hair, czyli nawilżającego spray’u do włosów. Pokazywałam go /tutaj/ razem z resztą gromadki, która stacjonowała w mojej łazience. Początkowo nie byłam z niego zadowolona, nie widziałam za bardzo efektów i wciąż wierzyłam w MOC sprawczą innych produktów. Z czasem jak się okazało, to właśnie on ratował sytuację. Nauczyłam się go także dozować czyt. aplikować więcej niż standardowo i pierwsze efekty zobaczyłam w połączeniu z duetem Tahe, szamponem BioKapu.

Zaczęłam też wertować wszelkie możliwe strony, ale... W poszukiwaniu opinii osób, które dobrze opisywały swoje włosy i nie ograniczały się w swojej pielęgnacji. O co chodzi? Darowałam sobie wszelkie wywody włosomaniaczek, nie twierdzę że są złe, tylko ja zamiast poprawy, widziałam i odczuwałam dramat. Odrzuciłam wszystko to, co wiedziałam do tej pory z ukierunkowaniem na pomoc bardzo suchym, szorstkim, matowym i cienkim włosom. Mając na uwadze, że spray Joico Moisture Recovery pokazuje efekty postanowiłam zapoznać się z każdą możliwą opinią na temat tej serii. Moja intuicja podpowiadała mi, że to będzie dobry kierunek. I nie pomyliłam się. W zasadzie mogę śmiało napisać, że sprawdziło się to, o czym czytałam w recenzjach/podsumowaniach osób dzielących się bardzo zbliżonym problemem do mojego. 


Na pierwszy ogień kupiłam odżywkę Moisture Recovery Conditioner. Zaszalałam i wybrałam wariant salonowy, czyli opakowanie o poj. 1000ml :) Czułam, że po prostu będę zadowolona i.... Nie pomyliłam się!

Od pierwszego użycia moje włosy odzyskały swoją witalność. Budzę się rano i nie widzę efektu „króla lwa”. Włosy są wygładzone, miękkie, błyszczące, świetnie nawilżone, dociążone. Nie potrzebuję żadnego wspomagacza do stylizacji. Suszarko-lokówka lub naturalne schnięcie, to mój wybór. Eureka! Produkt, który łączę z dowolnym szamponem i na mojej głowie dzieje się magia. Zdaję sobie sprawę, że przede mną jeszcze długa droga, lecz proszę wziąć pod uwagę jak trudno było mi znaleźć coś zbliżonego do tej pory. W obliczu tej serii każdy dotychczasowy produkt do włosów wydaje się dzielić ogromna przepaść. Pozostaje tylko cicha nadzieja, aby moje zachwyty nie były przedwczesne. Z drugiej strony dawno nie miałam takiego poczucia komfortu od pierwszej chwili użycia i dzięki samej odżywce cieszę się takimi włosami jakie miałam kilka lat temu przed całą historią, która opisałamTUTAJ.
Moje włosy odżyły, z każdym użyciem widzę jak odzyskują dawną formę. Zniknął problem puszenia, a pozostawione do naturalnego wyschnięcia bez pomocy suszarki na nowo układają się w zgrabne loki i fale.

Pierwsza sprawa, która rzuciła mi się w oczy nastąpiła podczas mycia tuż po zastosowaniu odżywki. Po zmyciu kosmyki stały się gładkie i śliskie, dawno już nie miałam takiego komfortu. Kolejna rzecz, nawilżenie. Dzięki niemu mogę cieszyć się ułożoną fryzurą przez cały dzień, nic nie odstaje. Wcześniejszy problem wydawał mi się nie do pokonania. A jednak dało radę! :)

Każdy, kto choć raz borykał się z bardzo suchymi wręcz przesuszonymi włosami, które straszyły matowym efektem już z daleka zdaje sobie sprawę, jak trudno jest dobrać właściwą pielęgnację. Sama powoli traciłam nadzieję.... Dlatego kiedy zobaczyłam jakie efekty przynosi spray oraz odżywka nie zastanawiałam się długo i dokupiłam balsam oraz szampon z tej serii. Widzę, że każdy z kosmetyków działa zgodnie z przeznaczeniem, moje włosy zostały ujarzmione. Planuję prezentację „przed” i „po”, ale chcę zaliczyć finalnie cięcie, by pokazać różnicę w pełni.


Wybrałam duże pojemności, z półki zniknęły wszelkie wspomagacze do stylizacji, sera na końcówki itd. Pozostał jedynie szampon BioKap przeciw wypadaniu włosów (mój faworyt od wielu miesięcy:D) /recenzja/ i cała seria Joico Moisture Recovery. Nie planuję przez najbliższe miesiące zakupu niczego nowego i na pewno pojawi się pełna recenzja każdego z kosmetyków.



Mam przy okazji pytanie, czy może któraś z Was zna któryś z poniższych produktów lub miała z nim do czynienia:

Shu Uemura Art of Hair, Ultimate Remedy: 
Masque For Ultra Damaged hair, Shampoo For Ultra Damaged Hair, Conditioner For Ultra Damaged Hair  

L'Anza, Healing Moisture Tamanu Cream Shampoo
L'Anza, Healing Moisture Moi Moi Hair Masque
L'Anza, Healing Moisture Noni Fruit Leave In Conditioner

L'Anza, KB2 Protein Reconstructor      
L'Anza, KB2 Leave-In Protector 
 
Pureology Hydrate Shine Max – cała seria

To lista “na potem” do ew. wypróbowania, która powstała jeszcze przed zakupem serii Joico i zastanawiam się, czy jest sens myślenia o nich ;)


Jestem pełna pozytywnego nastawienia i nadziei. Liczę, że zestaw Joico wspomoże moją walkę w odzyskaniu zdrowych włosów. Na razie nie mogę narzekać, różnica jest widoczna oraz odczuwalna. Oby tak dalej :)

Posiadacie na swojej półce produkty, które zaczęły generować efekty od pierwszego użycia? Dajcie znać :)


Pozdrawiam :)

Moje Kosmetyczne Skarby, rozświetlacze

$
0
0

Rozświetlacze w mojej kosmetyczce pełnią funkcję “poboczną”, że tak powiem. Nie skupiam na nich zbytniej uwagi za sprawą mojej cery, nie lubię podkreślać niedoskonałości lub wątpliwej kondycji cery jaką miewam od czasu do czasu. Nie lubię „szpachlować się” podkładem i w związku z tym szukałam produktu idealnego, który spełni swoją funkcję w codziennym makijażu wersji na dzień, jak i na wieczór. Czy znalazłam? :)


W swoich zasobach posiadam cztery różne produkty i tylko jeden z nich stał się moim nr 1. Chciałam pokazać je razem, by takie zestawienie dało podgląd na efekt jakiego szukam i lubię. Oczywiście nie sposób zapomnieć o ukochanych przeze mnie meteorytach, które ujęłam w poście o pudrach /pełna prezentacja/ Celowo jednak nie chciałam umieszczać ich przy tej okazji, bo meteoryty w mojej opinii nie stanowią tradycyjnego rozświetlacza. Po pierwsze dla większości one wydają się niewidoczne, a tak nie jest, ponieważ gra światła wspaniale eksponuje je na skórze czego rozświetlacz sam w sobie już nie potrzebuje. On jest, a w zależności od jak go nałożymy i po jaki odcień sięgniemy uzyskamy widoczny efekt sam w sobie. Oczywiście, to tylko moje rozważania i obserwacje :)

Zapraszam do krótkiego przeglądu :)

Smashbox Baked Fusion Soft Light Palette Illusion /prezentacja/



Paleta kupiona bardzo dawno temu, która zdaje się nie mieć końca. Pomimo regularnego używania praktycznie nie widać zużycia. Jeden z nielicznych produktów marki Smashbox, który bardzo lubię, sprawdza się u mnie i daje wykończenie takie jak lubię. Zdjęcia celowo przygotowałam podczas dwóch różnych dni oraz ilości/jakości światła. Dzięki temu widać jakie są różnice oraz czego możemy się spodziewać po takiej kombinacji kolorów. Dobór kolorystyczny |kostek| pozwala na wykorzystanie ich solo lub łącznie. Chętnie korzystam z obu opcji, a produkt używam także do makijażu oczu.


Dobrej jakości opakowanie, które przeżyło do tej pory wiele świetnie zabezpiecza zawartość. Funkcjonalne lusterko także bywa pomocne podczas mobilnych okazji.
Może kiedyś postaram się pokazać go „w akcji”, jednak coraz bardziej widzę, że aparat przestaje radzić sobie z makijażami... Co może oznaczać tylko jedno...

The Balm Mary-Lou Manizer aka “the Liminizer”




Zaliczyłam swoją chwilę fascynacji kosmetykami The Balm podczas której dostałam w prezencie od Przyjaciółki słynną Mary Lou. Jeden z niewielu produktów tej marki, który został w moich zasobach i tak szczerze mówiąc chyba przyjdzie się nam rozstać. Nasza relacja jest trudna ;) Rozumiem zachwyty innych nad nią, można powiedzieć że doceniam pewne walory, lecz nie jest to produkt, który kupiłabym sama.


Próbki kolorów pokazane w taki sam sposób jak powyżej opisana paleta Smashbox. Częściej wykorzystuję Mary Lou przy makijażu oczu niż twarzy ;)
Minusem jest dla mnie tandetne opakowanie, słabej jakości plastik który za bardzo nie zachęca. Oczywiście stylistka opakowań może się podobać ;) Sama jestem na nie. Czegoś mi brakuje.... ;)

Milani Illuminating Face Powder 03 Beauty’s Touch



Produkt, który trafił do mnie przypadkiem. Z jednej strony zachwyca tłoczeniem oraz doborem kolorów, które wymieszane razem tworzą udany zestaw. Nie podoba mi się jedynie konsystencja, która jest dość twarda, zbita i wymaga dłuższej chwili podczas aplikacji. Efekt końcowy nam to wynagradza i zdecydowanie lubię go w formie różu niż rozświetlacza jako takiego.


Opakowanie tandetne, słabej jakości tworzywo sztuczne, do tego uwaga na paznokcie podczas otwierania. Traktuję go jako ciekawostkę :)

ArtDeco Glam Couture Baked Powder Luxury Highlighter




Kupiony przypadkiem, bo kiedy zobaczyłam kilka recenzji na niemieckich blogach efekt na skórze mnie zachwycił. Pomyślałam, że to może być TO. Zakup w ciemno i .... Nie pomyliłam się.

O ile nie przepadam za wypiekanymi formułami tak tym razem dostajemy bardzo udaną konsystencję, która bez problemu łączy się z pędzlem a makijaż staje się przyjemnością. Otrzymujemy dyskretny błysk, subtelne wykończenie które bardzo łatwo stopniować. Wspaniale łączy się z innymi produktami, rozciera. Świetna trwałość na skórze.

Na początku trochę przeraził mnie ten melanż kolorów, ale wymieszany w całości pozostawia super odcień. ArtDeco Glam Couture Baked Powder Luxury Highlighter przekonał mnie do wykorzystania rozświetlacza w dziennym makijażu bez obawy o efekt |a’la bombka choinkowa| Przy tym gra światła jeszcze lepiej dodatkowo podkreśla jego walory. Właśnie produkt ArtDeco stał się moim nr 1 :)

Pozornie na bazie powyższej próbki koloru przypomina efekt z palety Smashbox, ale to tylko złudzenie, ponieważ nie ma w sobie tyle oczywistego błysku ;)

Opakowanie może nie zwraca na siebie uwagi i wołałabym trochę inny wariant, ale ostatecznie po wielu miesiącach włóczęgi nie mogę nic złego napisać. Puderniczka jest w całości :)

Lubicie rozświetlacze? Posiadacie własnych ulubieńców lub może nadal szukacie?

Pozdrawiam :)



Moje Kosmetyczne Skarby, cienie cz. II

$
0
0

W poprzedniej części /KLIK/ zaprezentowałam cienie w paletach, dzisiaj pokażę pojedyncze sztuki, które nie są wcale mniej ważne ;) Można powiedzieć, że w pewnym sensie dzięki nim mam więcej swobody. Poniższe zestawienie w dużej mierze zaspokaja moje potrzeby, większość z nich jest banalna w obsłudze i często jeden kolor idealnie „robi” za cały makijaż oka w połączeniu np. z kreską.


Na wyróżnienie zasługuje seria cieni Kiko Water Eyeshadow oraz Long Lasting Stick Eyeshadow, to w zasadzie jedyne produkty które mogę polecić. Ich jakość jest świetna, do tego duży wybór kolorów i przystępne ceny. W moim odczuciu jeżeli ktoś ma ochotę na zakupy z Kiko zdecydowanie warto skupić na nich uwagę. Na firmowej stronie zauważyłam, że kilka odcieni z LE zasiliło na stałe ofertę Long Lasting Stick Eyeshadow.

Na pewno będę chciała kupić ponownie kilka kolorów z kremowych cieni Shiseido. Z żalem pożegnałam puste opakowania, teraz tylko kwestia decyzji na jakie kolory postawić. W międzyczasie pocieszam się MUFE, które wykorzystuję także w postaci eyelinera. Jestem także w trakcie testowania cienia w kremie z Bobbi Brown, jeżeli pomyślnie przejdzie próby, na pewno wybiorę kilka kolorów. Słynny Paint Pota z MAC nie sprawdza się tak, jak liczyłam na to. Jest to moja trzecia i ostatnia próba. Trzymam do ze względu na kolor oraz fakt, że na bazie Lime Crime trwa w stanie idealnym prawie cały dzień. Jednak nie taka była obietnica ze strony firmy.



Kiko
Water Eyeshadow Long lasting Wet & Dry
202, 223, 228


Kiedy stanęłam przed ekspozytorem w sklepie stacjonarnym objawiła się kolorowa karuzela :) Polecam tę serię cieni, są zdecydowanie godne polecenia. Bardzo łatwe w obsłudze, duży wybór odcieni, świetna jakość w bardzo przyjaznej cenie.
Long Lasting Stick Eyeshadow

31

 04



 17 


16 


07




Kolejna perełka ze strony Kiko. Wybór odcieni sprawia, że prawie każdy znajdzie coś dla siebie. Idealne dla osób zaczynających przygodę z makijażem, jak i dla wszystkich stawiających na proste i trwałe rozwiązania. Śmiało mogą konkurować z innymi markami.

Flormar Matte Mono Eye Shadow
 M04 fiolet, M05 bardzo jasna brzoskwinia



Przyznam się, że trzymam je pod ręką a jakoś nie miałam jeszcze okazji użyć od chwili zakupu…. Ten fakt mówi sam za siebie i dlatego też coraz rzadziej wybieram cienie pojedyncze lub w ogóle nowe zakupy z tej kategorii. Postaram się napisać o nich coś za jakiś czas.

L’oreal Color Infaillible



Moja miłość do tej serii zaczęła się od tej oto gromadki /prezentacja/i na chwilę obecną mam wszystkie kolory, które chciałam. Idealne cienie do łączenia a przede wszystkim do samodzielnego zastosowania. Banalne w obsłudze, świetna jakość :)

                                            001 Time Resist White
021 Sahara Treasure /prezentacja/
002 Hourglass Beige


005 Purple Obsession
014 Eternal Black /prezentacja/
012 Endless Chocolat



037 Metallic Lilac
039 Magnetic Coral
006 All Night Blue /prezentacja/


Makeup Academy 19 Matt, 9 Pearl /prezentacja/



Oferta MUA średnio wpisała się w moje potrzeby. Jest to tania marka, dobra na testy. Po zakupie sporego pakietu zostały ze mną tylko te dwa cienie, które zatrzymałam ze względu na kolory. Dzięki dobrej jakości bazy pod cienie mogę się nimi cieszyć od początku do końca. Więcej zakupów nie planuję.

IsaDora Eyephoria 02 Golden Sand /prezentacja/



Dostałam ten cień od Iwetto :* i to był strzał w 10-tkę :) Lubię go także w formie rozświetlacza na twarzy.

Kobo Pure Pigment Cornflower



Piękny kolor, ale bardzo przez bardzo suchą konsystencję sięgam po niego rzadko…
Bare Minerals Dark Chocolate


Uwielbiam ten brąz ♥ I koniecznie muszę pokazać go z bliska. Dark Chocolate i pigment Kobo, to prezenty do Agaty :*

Yves Rocher Couleurs Nature 31 Taupe Rose


Uwielbiam takie kolory, dlatego też nie mogłam oprzeć się pokusie. Co prawda nie przepadam za cieniami z YR, ale ten odcień jest wyjątkowo udany a sama formuła zasługuje na uznanie.

Make Up For Ever Aqua Cream 5 /prezentacja/& 01


Kremowe cienie stanowią moje uzależnienie, większość marek świetnie sobie radzi z moja mocno przetłuszczającą się skórą na powiekach. MUFE nie odstaje od nich, a odcień 01 często wykorzystuję w postaci eyelinera. Nie przebijają oferty Shisieido, ale jestem z nich zadowolona.

Giorgio Armani Eyes To Kill 3



Długo krążyłam wokół cieni ETK, niestety nie potrafiłam zdecydować się na kolor. Nie chciałam ich dublować i... Postawiłam na ukochane fiolety. Cień jest zjawiskowy! Niebawem minie rok naszej wspólnej znajomości i pora na jego ocenę. Wypatruję także na nowe odcienie.

MAC



Pro Longwear Paint Pot Stormy Pink



Miałam kilka podejść do Paint Potów i każde zaliczyłam na nie, Stormy Pink kupiłam ze względu na kolor mając nadzieję, że tym razem będzie dobrze. Nie udało się. Wspomagam się bazą i „gruntowaniem” skóry, a jeżeli trafię na zbliżony odcień pozbędę się bez żalu ;)

Pigmenty:

Blue Brown /prezentacja/




Chocolate Brown /prezentacja/


Pigmenty MAC są dla mnie najciekawszą propozycją na bazie poznanych do tej pory produktów tej marki. Aplikacja może nie należy do przyjemnych, lecz przy pomocy dobrej bazy i oswojenia mogą cieszyć w wielu wariantach. Ze względu na pojemność raczej nie zdecyduję się na kolejne zakupy w obliczu posiadanych zbiorów oraz wykorzystywanych kolorów na co dzień ;)

Glo Minerals Diamond



Dawno temu miałam okazję poznać bliżej ofertę marki Glo Minerals, z tej oto przygody został ze mną jeden cień. Idealny do makijażu oczu oraz wspaniale zastępuje rozświetlacz.

Korres Shimmering Eyeshadow 225 Orange /prezentacja/



Robiąc kiedyś zakupy na słynnej Truskawce dostałam ten oto kolor jaki gratis do zakupów, uwielbiam go ♥ Miałam okazję z tej marki poznać inny odcień, ale już mnie tak nie zachwycił.

Zoeva Pure Glam Pigment



Bitter and Sweet
Wisteria
Opera

Zoeva, to nie tylko dobrej jakości pędzle, ale także kolorówka. Posiadam spory pakiet kredek, mile wspominam linery żelowe i tradycyjne. Pigmenty były naturalnym zapoznaniem się z pozostałą ofertą. Dobra jakość, niezły wybór kolorów i przystępna cena. Polecam. Na blogu prezentowałam do tej pory akurat inne odcienie.

Fyrinnae /prezentacja/


Knickers In a Twist
Mephisto
Mystical Hedgehog

Oferta Fyrinnae przyciągnęła mnie za sprawą Pixie Epoxy /prezentacja/ Jakiś czas potem jedna z Czytelniczek mojego bloga zaproponowała mi kilka kolorów na spróbowanie, po czym okazało się, że dostałam trzy odcienie w pełnowymiarowych opakowaniach. Wydajność, jakość i pojemność sprawiają, że będą ze mną na lata. Dosłownie :D Bardzo je lubię.

Silk Naturals:


Brimstone
Fool’s Gold
Vacation
Biscayne
Breathe
Aubergine
Bewitched



Cieniami Silk Naturals zainteresowała mnie Pasterka :*, to od Niej posiadam kilka kolorów, po czym dokupiłam następne. Na bazie poznanych wielu mineralnych firm oferta Silk Naturals naprawdę się wyróżnia i jeżeli tylko lubicie sypkie formuły, polecam. Pokażę je kiedyś z bliska.

Na bazie posiadanego zbioru trudno byłoby mi wskazać tylko jednego ulubieńca. Natomiast śmiało mogę napisać, że gromadka L’oreal Color Infaillible cieszy mnie najbardziej :) Te cienie naprawdę zasługują na uwagę.

W taki oto sposób zamykam oficjalną odsłonę moich Kosmetycznych Skarbów. Oficjalną, ponieważ dzisiaj jest ostatni dzień zabawy wg wyznaczonego terminu. Z racji ograniczeń czasowych nie zdążyłam zamieścić wszystkich planowanych postów. Będę chciała opublikować jeszcze kilka notek, które zostaną podsumowane postem na temat mojej organizacji kosmetyków, pokażę także mój kąt do malowania. Zabawa była dla mnie udaną przygodą, pokazała mi kilka spraw, zmusiła do porządków i pewnych zmian, ale o tym przy innej okazji.


Pozdrawiam :)

Lily Lolo pędzle: Bronzer Brush & Blush Brush*, pierwsze wrażenia

$
0
0

Ostatnim razem opowiadałam Wam o moich pierwszych wrażeniach dotyczących pudru sypkiego Flawless Matte/link/ I korzystając z okazji muszę nadmienić, że dobrałam się do próbki pudru Flawless Silk i to jest strzał w 10-tkę :) Żałuję, że nie poszłam za głosem intuicji, bo to właśnie on był na mojej liście. Za jak tylko pożegnam się z którymś sypkim pudrem Flawless Silk zagości u mnie. A może ktoś go ma i chciałby wymienić? :)

Dzisiaj przyszła kolej na pędzle, do brązera i do różu. Trudno jest o nich napisać cokolwiek miarodajnie przed upływem dwóch miesięcy, dlatego skupiłam się na określonych detalach technicznych oraz formie podania, relacji cena= pierwsze wrażenia. Zobaczymy, co wyniknie z takiego podsumowania oraz, czy czuję się zachęcona do dalszego korzystania z nich. Zapraszam :)


Zanim przejdę do szczegółów pozwolę sobie podzielić się moimi wytycznymi. Do tego muszę dodać, że kiedy prezentuję jakiekolwiek produkty pochodzące z tzw. „współprac”, to zawsze staram się jeszcze bardziej dobitnie odpowiedzieć sobie na pytania: czy chciałabym sama kupić ten produkt? I czy faktycznie to jest coś, co mogę polecić?


Poprzeczka zostaje postawiona bardzo wysoko. W końcu w którymś momencie ktoś wydaje na to własne pieniądze i jakkolwiek zakup za pieniądze nie jest wyczynem szczególnym, to w moim odczuciu nabiera on znaczenia. Staje się inwestycją własnych środków, to nie jest coś, co wpada ot tak... bo prawie każdy posiada określony budżet. Po prostu.
Pędzle do makijażu stanowią dla mnie ważny element, jak ważny można zobaczyć tutaj /link/

Nie sugeruję się pochodzeniem włosia, ono nie ma dla mnie znaczenia, znacznie ważniejsza jest jego jakość, sprężystość, linia ułożenia, modelowanie, długość oraz wyważenie trzonków, wielkość, waga. Rodzaj łączeń, czyli skuwek itd. Udanym dodatkiem jest opakowanie, jak np. stosuje to Zoeva.

Białe trzonki, które prezentują się dość masywnie na szczęście tylko tak wyglądają, ale pędzla nie sposób postawić w pozycji pionowej do której przyzwyczaiły mnie pędzle Real Techniques.


Pędzle Lily Lolo wykonane są z włosia syntetycznego, dwukolorowego. Część w kolorze brązowym jest dość śliska, kojarzy mi się z satyną. Natomiast główki pędzli są czarne i włosie tam jest, choć nadal miękkie to charakteryzuje się bardzo dobrą przyczepnością. Najlepiej to widać na zdjęciach kiedy łapały wszystko z powietrza ;) Nie byłam w stanie pozbyć się tego drobnego pyłku.
Trafiają w nasze ręce w niepozornym opakowaniu czyt. kawałek bezbarwnej folii. Mało konsekwentny zabieg ze strony firmy, skoro dla przykładu pędzle typu kabuki posiadają kartoniki. Niby detal, ale jednak... Przy takich cenach wolałabym, by została zachowana jednolita polityka sprzedaży. A w moim odczuciu pędzle nie należą do tanich, Bronzer Blush 69,90 zł i Blush Brush 56,90 zł.


Bronzer Blush, włosie faktycznie jest dość miękkie, choć posiadam pędzle które zapewniają jeszcze większy komfort. Dobrze osadzone w skuwce, podczas dotychczasowego czyszczenia/prania nie zaczął się sypać. Za to pokazały się dziwnie wystające pojedyncze włoski. Próbowałam je wyciągnąć, ale nie da rady. Co też dobrze świadczy o pędzlu, ale musiałam je przyciąć. W przeciwnym wypadku przeszkadzały. Starałam się poniżej na zdjęciach pokazać jak to wygląda.


Podoba mi się kształt pędzla, został faktycznie dopracowany, jednak tutaj jego zalety ulegają redukcji... Osobiście w pędzlach do brązera szukam dobrej elastyczności włosia, wyprofilowania, wyważonego trzonka a przede wszystkim, by pędzel nie był mocno zbity. I tego mi w nim brakuje. Stawiam, że gdyby skrócić długość pędzla stałby się on dużo bardziej udany. Gruby, mało poręczny trzonek jest zbyt długi i osobiście nie lubię tak długich rączek. Od razu mam skojarzenie z pędzlem EcoTools, tam firma zastosowała podobnie mało udane rozwiązanie. Dla mnie.


Wyważony trzonek, to jest podstawa podczas makijażu. Dzięki niemu pędzel idealnie leży w dłoni i każdy rodzaj ruchu jest dopracowany, nawet dla niewprawnej ręki. Mistrzem w tej dziedzinie jest MAC i np. Zoeva zbliżyła się do tego ideału :) Pędzle RT są tak pomiędzy, ale z kolei niektóre modele nadrabiają włosiem. Hakuro stoi gorzej niż RT, Sigma jest bliżej Zoeva. Pędzel LL jest tuż przed Hakuro. Oczywiście to tylko mój prywatny ranking :)

Bronzer Blush ma dość mocno zbite włosie, a z racji braku należytej sprężystości traci swoje pierwotne przeznaczenie. O ile przy tradycyjnej kolorówce od biedy może być, tak przy minerałach bardzo traci. Częściej używam go do pudru niż do brązera....

Plusem na razie jest zachowanie kształtu, po każdorazowym praniu/czyszczeniu nie potrzebuje pomocy. Szkoda, że tak nie współpracuje podczas używania.

Jest potencjał, tylko zabrakło paliwa ;) W obliczu tego wszystkiego jak na razie zapowiada się na dość drogą zabawkę, która nie do końca przynosi satysfakcję. Gdybym kupiła ten pędzel sama, byłabym zła jak osa i wiem, że wolałabym dołożyć i kupić coś innego.


Blush Brush, identyczne walory odnośnie włosia, trzonka jak Bronzer Brush z tą różnicą, że trzonek jest smuklejszy i zdecydowanie przemyślany


Kształt pędzla jest jednym z moich ulubionych, z chęcią wybieram skośne modele. I tutaj ciekawostka, ponieważ moim skośnym ideałem jest Hakuro H24. Nie wiem, czy każda sztuka tego pędzla jest taka sama, lecz ta akurat spełnia wszystkie wymogi. Stanowi to pewną zagadkę, bo miałam pełen pakiet pędzli Hakuro i tylko H24 zasłużył na uznanie :) Wracając do pędzla Lily Lolo miałam nadzieję, że okaże się godnym następcą dla H24. I pewnie wszystko byłoby na dobrej drodze gdyby znowu nie rodzaj włosia... Brakuje mu puszystości. Jest na tyle zbity, że przy obecnej długości ciężko się nim pracuje. O ile przy delikatnych kolorach jakoś sobie poradzimy, tak w przypadku mocno nasyconych odcieni plamy gwarantowane.... Przy formułach sypkich/mineralnych radzi sobie jeszcze gorzej. Za to bardzo dobrze spisuje się podczas rozcierania granic pomiędzy produktami bądź produktu i lubię mieć go pod ręką jako takiego pomocnika.

Kształt zachowuje w taki sam sposób jak wyżej opisany Bronzer Brush, dodam jeszcze, że oba pędzle bardzo szybko schną. To ważne :)
Atutem na pewno jest wizualna strona, pędzle ładnie wyglądają :) Tylko, że dla mnie to za mało. Nie wybieram pędzli na zasadzie wyglądu. Liczy się jakość i przeznaczenie.

Kupując go liczyłabym na bardzo dobrą relację i byłabym rozczarowana takimi pierwszymi wrażeniami. Czy będzie z tego coś więcej? Nie wiem....ze względu na walory pomocnicze zostanie ze mną i pewnie wrócę do aktualizacji za kilka miesięcy. Jednak w tym momencie nie jestem przekonana, czy chcę poznać pozostałe pędzle z oferty LL.

Podsumowując. Myślę, że gdyby firma zadbała jeszcze bardziej o szczegóły techniczne pędzle byłyby dużo bardziej udane. Na razie jest tak na pół gwizdka, czyli że dostajemy obietnicę, która nie do końca się spełnia. Dość drogie pędzle o słabych parametrach. Chciałabym napisać |szukam dalej| lecz tak naprawdę znalazłam swoje ideał i wkrótce zdradzę więcej szczegółów.

A jakie są Wasze wymagania podczas wyboru i korzystania z pędzli do makijażu twarzy? :) Dajcie koniecznie znać :)

Pozdrawiam :)



 *stanowi Recenzję sponsorowaną, która jest oznaczona etykietą

Rozczarowanie....Bobbi Brown Lip Balm SPF 15

$
0
0

Pielęgnacja ust stanowi dla mnie jeden z bardzo ważnych elementów, nie lubię odpuszczać w tym zakresie. Nie tylko dlatego, że posiadam delikatną i wymagającą skórę ust. Lubię czuć się komfortowo na co dzień, a nie ma nic gorszego niż spierzchnięte i popękane wargi, suche skórki które podkreśla każdy, nawet najlepszy produkt do ust.

Natłuszczanie, nawilżanie, delikatny peeling raz na jakiś czas i różnego rodzaju balsamy, sztyfty, kremy, maści o właściwościach ochronnych wypełniają moją kosmetyczkę ;) W kosmetykach kolorowych (pomadkach, błyszczykach) także szukam właściwości pielęgnacyjnych. Jeżeli dany produkt przyczynia się do przesuszania natychmiastowo znika z oferty. Nie ma zmiłuj.

Od jakiegoś czasu szukałam czegoś nowego, czegoś zachwycającego;) Ze względu na zastosowanie stacjonarne skupiłam swoją uwagę na produktach w pojemniczkach wszelkiej maści. Jedni lubią, inni nie. Dla mnie to nie ma znaczenia, ponieważ stosując tego typu kosmetyki w domu problem higienicznej aplikacji jest rozwiązany i oczywisty.
Krążyłam wokół wielu marek, tym razem była to seria #zachciewajki i koniecznie chciałam wypróbować coś z półki selektywnej. Czy dobrze zrobiłam?



Nie wiem dlaczego nie zatrzymałam się na dłużej przy składzie INCI, chyba zaczarowało mnie pudełko. Inaczej wytłumaczyć tego nie mogę ;) W przeciwnym razie nie doszłoby do zakupu.


Spodobała mi się estetyka metalowego puzderka :) Całość podana w eleganckim kartoniku. Nie mogłam się oprzeć.

Balsam ma zbitą i twardą konsystencję, najlepiej przed użyciem rozgrzać go w dłoniach lub dłużej pomiziać pędzelkiem/opuszkiem palca. W opakowaniu widzimy bladoróżowy kolor, który na ustach staje się transparentny. Bez problemu nałożymy go bez lusterka. Nie pozostawia lepkiej warstwy na ustach, ale dłonie należy od razu umyć nie tylko z oczywistych względów, mnie bardzo przeszkadza kleisty osad po balsamie. O ile na ustach jest on bardzo przyjemny i komfortowy tak podczas aplikacji staje się irytujący. Większość podobnych produktów nie wymaga natychmiastowego spotkania nad umywalką, ten jak najbardziej ;)


Zapach. Na początku wydawał mi się przyjemny, ale z czasem zaczął bardzo męczyć pudrową nutą. Kwiatowo-chemiczny. Dość przytłaczający jak dla mnie. Posmak chemiczny, mocno wyczuwalny na ustach i trudny do zignorowania.

Pomimo topornej konsystencji na ustach staje się delikatny, w takim sensie, że zostawia odczuwalną warstwę ochronną, która dobrze przylega do skóry ust i podczas jedzenia/picia nie znika zbyt szybko. Nie odczuwałam dyskomfortu z jakim czasem się spotykam, kiedy usta nagle stają się suche jak pergamin i muszę koniecznie sięgnąć po balsam ochronny. Skóra jest ust jest wygładzona, miękka i odczuwalnie nawilżona.

Byłabym w stanie przymknąć oko na pewne minusy tego produktu gdyby właściwości pielęgnacyjne okazały się bez zarzutu. A tak się nie stało. Na ok. 1,5 miesiąca podejmowania prób nie dostrzegłam niczego, co mogłoby mnie przekonać do dalszego sięgania po ten balsam. Początkowo było w miarę dobrze, czyli powierzchowne działanie zapewniało pożądane minimum. Problem pojawił się po ok. tygodniu w postaci widocznego przesuszenia i ściągniętej skóry ust. Był to pierwszy sygnał dla mnie, by przyjrzeć się bacznie dalszym efektom. Niestety moje przypuszczenia się potwierdziły, balsam podczas regularnego stosowania coraz bardziej pogarszał stan ust. Iluzja pielęgnacji nie jest tym za co chciałabym płacić. W obliczu wielu kosmetyków tego typu zwykła wazelina lepiej wypada niż Bobbi Brown Lip Balm SPF 15. Być może komuś zależy na sugerowanej ochronie SPF 15, lecz w moim odczuciu znacznie lepiej wybrać coś z aptecznej oferty np. genialny sztyft z LRP.


Opakowanie 15g w cenie £ 16.00

Bobbi Brown Lip Balm SPF 15, to drogi produkt do pielęgnacji ust, który niestety mnie osobiście bardzo rozczarował. Relacja ceny/działania/pojemności jest mało korzystna. Na plus może być wydajność balsamu jeżeli ktoś lubi tego typu gadżety, bo inaczej nazwać tego nie mogę. Perfumowane mazidło nie wywiązujące się z podstawowego przeznaczenia... Próbowałam zużyć je do skórek, co średnio mi się udało. Balsam jest ciężki do rozprowadzenia, a jeśli już z tym się uporamy, to pozostawia wrażenie wysmarowanych rąk klejem... Nie muszę mówić jak bardzo jest to nieprzyjemne odczucie. Do tego zmycie wymaga przyłożenia się i dobrego detergentu :D

Zaspokoiłam swoją ciekawość i następnym razem będę bardziej czujna. Oby! Na szczęście takich wpadek mam na swoim koncie bardzo mało, ale pokazuje to tylko, że nie ma tzw. pewniaków.

Co było Waszym rozczarowaniem w kwestii pielęgnacji ust? Podzielicie się swoimi typami? :)


Pozdrawiam :)


Lily Lolo* Blush: In The Pink & Burts Your Bubble

$
0
0
Podczas prezentacji zestawu kosmetyków Lily Lolo /link/ pokazałam dwa odcienie prasowanych różów: In The Pink & Burts Your Bubble. Kolory już podczas pierwszego kontaktu nie wywołały we mnie entuzjazmu, ponieważ odnosiłam wrażenie, że „giną” na mojej skórze. Na potrzeby poniższych zdjęć użyłam naprawdę sporej ilości, by można było cokolwiek dostrzec a i tak nadal mam wątpliwości, czy faktycznie zostały należycie uchwycone. Pomijam fakt „zjadania” kolorów przez aparat, bo przy tych ustawieniach i świetle z reguły nie mam z tym problemów... Miałam kilka podejść do przygotowania zdjęć oraz tego posta, ostatecznie poddałam się i zamieszczę je w takiej, a nie innej postaci. Straciłam serce i zapał do tych kosmetyków....


Prasowana forma minerałów ma niewątpliwie dużo plusów, dlatego też postawiłam na róż, który jest obowiązkową pozycją w moim makijażu obok brązera.


Opakowania, to zgrabne puzderka z lusterkiem. Przydatny i funkcjonalny dodatek, kasetka z dobrego jakościowo tworzywa bywa atutem zwłaszcza podczas mobilnych okazji. Wypróbowałam :)


Ze względu na dość twardą i zbitą konsystencję używałam różnych pędzli na bazie włosia naturalnego oraz syntetycznego. Żaden mnie nie zadowolił i wina leży po stronie produktu, nie pędzli. Nałożenie optymalnej ilości (widocznej) jest nie lada wyzwaniem. Pierwsze próby kończyły się na tym, że żaden z kolorów nie odznaczał się specjalnie na skórze. W zasadzie nie widziałam różnicy przed i po. Kiedy zaczynałam dokładać/budować stopień nasycenia dochodziło do plam, które ciężko było rozetrzeć. Przeprowadziłam kilka prób na bazie kolorówki tradycyjnej oraz minerałów, różnica pojawiła się tylko jedna. Na podkładzie mineralnych róż zyskuje na dużo lepszej przyczepności, lecz kolor nadal jest słabo widoczny. Poddałam się ;)

Być może dla cer bardzo bardzo jasnych, bladolicych te kolory staną się bardziej trafione. Nie wiem.... Z jednej strony, udana kolorystyka i dobra dla większości osób, trudno sobie nimi zrobić krzywdę. Jednak bywały dni, kiedy do aplikacji musiałam się naprawdę przyłożyć i nagle nałożenie różu było niczym cały rytuał.


Mam mieszane odczucia względem formuły, koloru a przede wszystkim zapachu.... Przy każdorazowym otwarciu atakuje nas specyficzna woń, która odbiera mi resztki radości podczas makijażu. Trwałość oceniam na przeciętną, na mojej skórze po kilku godzinach ślad po różu zanika (o ile w ogóle można mówić o widoczności;))

Kasetki zawierają 4g produktu, który jest ważny przez 12 miesięcy od daty otwarcia w cenie 54,90 zł /link/


Jeśli założymy, że posiadamy tylko kilka sztuk różów, to śmiem twierdzić, że podczas regularnego używania, 12 miesięcy na zużycie jest wykonalne. Patrząc obiektywnie na relację cena/wydajność/pojemność nie jest źle, gorzej jak komuś naprawdę nie przypadnie specyficzny aromat do gustu/nosa... Dlatego też, jeżeli macie okazję wypróbować/poznać ofertę Lily Lolo przed zakupem, gorąco zachęcam do tego kroku. Osobiście wolę dołożyć drugie tyle i kupić coś extra bądź nawet w tej samej cenie wybrać coś innego z ogromnej oferty na rynku.

Ok. 1,5 miesiąca codziennego oswajania tych dwóch kolorów sprawiło, że nie mam ochoty na więcej. W tym miejscu wygrywają róże mineralne, które uwielbiam i takie z oferty Lily Lolo bardzo sobie cenię i chwalę. Miałam w swoich zasobach kilka kolorów, po które sięgałam z przyjemnością. Do wersji prasowanej minerałów już raczej nie zrobię kolejnego podejścia. Zaspokoiłam swoją ciekawość i starczy ;)

Pierwsze wrażenia stały się ostatnimi ;) a jak Wasze doświadczenia z minerałami?
Pozdrawiam :)



 *stanowi Recenzję sponsorowaną, która jest oznaczona etykietą

HexxBOX –Urodziny z Pasją :) Zgarnij zestaw kosmetyków, TY wybierasz! :)

$
0
0

„Urodziny bloga” stanowią dla Autora najczęściej bardzo przyjemny akcent i nie inaczej ja odbieram tę symboliczną datę. Wirtualny kąt stanowi pewną cząstkę moich zainteresowań i staram się, by „blogowe dziecko” przynosiło jak najwięcej satysfakcji nie tylko mnie. Dlatego też pomyślałam, że odświeżę formułę HexxBOX’a i zaproszę WAS do zabawy.

Przygotowałam zestaw składający się z kilku produktów, którymi chciałabym się z Wami podzielić. W taki oto sposób powstał pomysł na nową odsłonę HexxBOX’a z ulubieńcami. Zachowuję tym samym formułę wystawienia recenzji. 


Udział w zabawie może wziąć każdy Publiczny Obserwator bloga 1001 Pasji, wystarczy wypełnić poniższe formularze:

- zgłoszeniowy i podać 5 powodów dla których to właśnie Ty możesz stać się HexxRecenzentką :) Ponadto wypełnij deklarację wyboru uzasadniając, który produkt chcesz otrzymać i dlaczego. Zostaną wybrani najlepsi.

- HexxBOX, ankieta uzupełniająca


Dodatkowe opcję są dowolne, ale dzięki nim zwiększasz swoje szanse a ja mam okazję bliżej Cię poznać :)


Wybór należy do Ciebie :)


Moje podejście do bloga przeszło wiele etapów, nauczyłam się słuchać i wychodzić naprzeciw osobom, które chcą i potrafią doradzić coś w tej kwestii. Z perspektywy czasu dostrzegam jakie to ważne, nie tylko w blogowaniu ;)

Nie jest łatwo słuchać innych mając rogatą duszę :D Dlatego też nie będę Was zanudzać zestawieniami, statystykami i innymi detalami. Za to z przyjemnością dowiem się, jakie Wy macie zdanie. Co Was tutaj przyciąga, co sprawia że zostajecie i wracacie, a przede wszystkimi dzielicie się uwagami w komentarzach. Bo to jest najciekawsza część blogowania, interakcja :)


Porozmawiajmy i zapraszam do wspólnej zabawy :)


Pakiet produktów został podzielony na poniższe zestawy:

1. Bath & Body Works
The Sweethearts Honey Sweetheart Body Lotion 
Signature Collection Cherry Blossom Body Lotion

2. Caudalie
Pełnowymiarowy żel pod prysznic Fleur De Vigne
Zestaw miniaturek: Divine Oil, Vinosource sorbet nawilżający, płyn micelarny i żel pod prysznic Fleur De Vigne



3. Laura Mercier Body & Bath Creme Brulee Duet
Sól do kąpieli i suflet do ciała.



4. The Body Shop Hemp Hand Protector oraz zestaw miniatur Macadamia Natural Oil: maska, szampon, odżywka, grzebień.



5. Maski: Zamian Gold cacao Pack & Monu Cleansing Mask



6. SeSDerma Azelac żel nawilżający & Monu Calming Cream




7. Sleek paleta Vintage Romance, balsam Kiko Kiss Balm 01  Coconut, Soap & Glory A Great Kisser Vanilla Bean 



8. Benjabelle Daisy Brush Tree (Pink) & Spinner (Pink) 
Zdjęcia pochodzą ze sklepu ULA-LA-BEAUTY









Pamiętaj, że poniższe zgłoszenie będzie ważne tylko wtedy, gdy podasz swój nick. Wymagane do wypełnienia są wszystkie pola poza ostatnim.

Dziękuję :)



Jeżeli zdecydujesz się na udostępnienie informacji o zabawie wypełnij poniższy formularz podając link lub linki. Możesz to zrobić w dowolnym momencie, pamiętaj tylko, że bez względu na ilość wejść/udostępnień muszą zostać podane wszystkie linki. W przeciwnym razie biorę pod uwagę tylko to, co zostanie podane w formularzu.





Czas trwania zabawy: 10.10.14 - 03.11.14

Lista Uczestników zostanie zamieszczona najpóźniej do 10 listopada, wysyłka nastąpi po 15 listopada br.

Regulamin

1. Zabawa przeznaczona jest dla wszystkich* Publicznych Obserwatorów bloga 1001 Pasji (wszystkich, czyli z poziomu Bloglovin, FB, Instagram oraz GFC)
Osoby nie posiadające blogów zostaną wzięte pod uwagę w charakterze Recenzentów Gościnnych i pierwszeństwo wyboru mają osoby, z którymi miałam okazję spotkać się w poprzedniej formule HexxBOX’a.
2. Zgłoszenia niekompletne są nieważne
3. Zabawa przeznaczona jest wyłącznie dla osób pełnoletnich.
4. Uczestnik zobowiązuje się do przygotowania recenzji w okresie 6 miesięcy od chwili otrzymania przesyłki oraz zamieszczenia logo HexxBOX na swoim blogu w przez cały ten okres.


5. Uczestnik zobowiązuje się do zachowania nazwy HexxBOX w tytule posta podczas publikacji recenzji oraz wstawienia zamieszczenia informacji skąd pochodzi recenzowany produkt wraz z linkiem do bloga www.1001pasji.com oraz dodatkowo w przypadku drzewka Benjabelle do sklepu internetowego www.ulalabeauty.com
Ponadto tuż po publikacji zostanie wysłany e-mail na adres hexxana@gmail.com z linkiem do zamieszczonej recenzji.
6. Uczestnik poprzez deklarację wyboru w formularzu ma wpływ na otrzymany produkt w ramach zabawy.
7. Uczestnika obowiązuje Przewodnik HexxRecenzentki.
8. Wysyłka obejmuje cały świat.
Zestaw Benjabelle zostanie wysłany po indywidualnych ustaleniach z Uczestnikiem (możliwa dostawa przełom listopada/grudnia br.)
9. Opublikowane recenzje zostaną zamieszczone w Katalogu Recenzji HexxBOX.
10. Prawo do składania reklamacji w zakresie niezgodności przeprowadzenia testowania służy każdemu uczestników w ciagu 7 dni od daty zakończenia testów. Reklamacje można składać na adres hexxana@gmail.com

Rozdanie, czyli stos prezentów dla Was :)

$
0
0



W poprzednim poście /KLIK/ zaprezentowałam przed Wami gromadkę produktów, które możecie wybrać do testów w ramach HexxBOX’a. Dzisiaj chciałam rozwinąć i nieco przybliżyć kilka z nich przez odświeżenie już istniejących recenzji. Zasługują na uwagę :)

Przyłączyłaś/łeś się już do zabawy? Ty decydujesz :)

Zapraszam :)
 
Bath & Body Works
The Sweethearts Honey Sweetheart Body Lotion
Signature Collection Cherry Blossom Body Lotion



Marki nie trzeba zbytnio przedstawiać, myślę że każda osoba która lubi pielęgnacyjne umilacze może być nimi zachwycona. Sama od czasu do czasu sięgam po niektóre produkty z BBW. Mogę napisać jedno, Lubię to! :)


Caudalie
Pełnowymiarowy żel pod prysznic Fleur De Vigne
Zestaw miniaturek: Divine Oil, Vinosource sorbet nawilżający, płyn micelarny i żel pod prysznic Fleur De Vigne


Caudalie, to marka do której lubię wracać, zwłaszcza do konkretnych kosmetyków /spis recenzji/ i jeżeli ktoś nie miał do czynienia z marką powyższy zestaw odkryje wady i zalety ;)

Laura Mercier Body & Bath Creme Brulee Duet
Sól do kąpieli i suflet do ciała



Jeśli zaglądacie do mnie regularnie bądź śledzicie wpisy na FB lub Instagram, to wiecie że Creme Brulee uwiodło mnie swoim zapachem oraz właściwościami. Zdecydowanie polecam osobom lubiącym aromatyczną pielęgnację do ciała

The Body Shop Hemp Hand Protector oraz
zestaw miniatur Macadamia Natural Oil:
maska, szampon, odżywka, grzebień

Doskonała okazja do wypróbowania kultowego kremu TBS oraz Macadamia Natural Oil. Kto ma ochotę? :)

Maski: Zamian Gold Cacao Pack & Monu Cleansing Mask

Świetny zestaw do pielęgnacji dla cery tłustej lub mieszanej w kierunku tłustej. Maska Gold Cacao Pack nie tylko pachnie obłędnie czekoladą, ale posiada super właściwości. Monu Cleansing Mask, to moja osobista perełka odkryta dawno temu.

SeSDerma Azelac żel nawilżający & Monu Calming Cream


Bardzo cenię sobie pielęgnację marki SeSDerma, dlatego też postanowiłam podzielić się z Wami swoim ulubieńcem /recenzja/
Monu Calming Cream stanowi świetne uzupełnienie dla działania serii Azelac /recenzja/

Sleek paleta Vintage Romance, balsam Kiko Kiss Balm 01  Coconut, Soap & Glory A Great Kisser Vanilla Bean

Kultowy Sleek w odsłonie jednej z najbardziej pożądanych palet swojego czasu :) balsam Kiko to kokosowe kuszenie, a Soap & Glory A Great Kisser Vanilla Bean, to seria balsamów od której stałam się uzależniona /recenzja/

Benjabelle Daisy Brush Tree (Pink) & Spinner (Pink) 
Zdjęcia pochodzą ze sklepu ULA-LA-BEAUTY


Drzewko Benjabelle zrewolucjonizowało moje podejście do mycia i suszenia pędzli, pokazywałam je na blogu w kilku odsłonach. Można podejrzeć je /tutaj//tutaj/ i /jeszcze raz/



Zapraszam do udziału :) Wszystkie szczegóły zabawy znajdziecie tutaj /link/
Udział w zabawie może wziąć każdy Publiczny Obserwator bloga 1001 Pasji, wystarczy wypełnić poniższe formularze:

- zgłoszeniowy i podać 5 powodów dla których to właśnie Ty możesz stać się HexxRecenzentką :) Ponadto wypełnij deklarację wyboru uzasadniając, który produkt chcesz otrzymać i dlaczego. Zostaną wybrani najlepsi.

HexxBOX, ankieta uzupełniająca

Zgłoszenie kompletne to takie, które zawiera spełnione powyższe warunki. Proszę zwrócić uwagę, ponieważ na chwilę obecną tylko kilka osób dopełniło wszystkich formalności ;)


Zapraszam :)

Aromatherapy Associates, wprowadzenie

$
0
0



Aromatherapy Associates zainteresowała mnie jakiś czas temu, a z tego co wiem, na rynek polski weszła w tym roku. Brytyjska marka skusiła mnie jak zwykle różaną serią, lecz w jej ofercie znajdziemy znacznie więcej. Sama planuję pogłębić swoją znajomość z Aromatherapy Associates i na pewno na blogu pojawią się pełne recenzje za jakiś czas.


Wszystko zaczęło się od toniku Hydrating Rose Skin Tonic, który miał stać się zastępstwem dla Toniku Łagodzącego z P&R. Potem w moje ręce wpadło kilka zestawów miniaturek, by ostatecznie pokusić się o zakup Hydrating Moisturizing Lip Balm.

Nie wszystko mnie zachwyciło, niektóre produkty wręcz zniechęciły a patrząc na ich ceny, relacja jakość/właściwości/działanie jest dla mnie dyskusyjna. O ile ceny w funtach nie wywołały palpitacji serca :P, to kiedy zobaczyłam je w złotówkach na usta cisnęło mi się mało cenzuralne określenie. W UK podczas różnego rodzaju promocji/okazji zniżkowych/kodów rabatowych itd. można te produkty dostać za bardzo przystępne pieniądze bez poczucia zrujnowanej kieszeni. Ciekawa jestem, jak to wygląda w polskich realiach. Jeżeli któraś miała okazję poznać markę, dajcie znać.


Zacznę od poniższego pakietu:

- Triple Rose Renewing Moisturiser
- Renewing Rose Cleanser
- Rose Hydrating Face Mask


Składy INCI w formie zbiorczej.



Zestaw ten był dołączony do jednego z brytyjskich magazynów w formie dodatku, jednak aby nie zbierać niepotrzebnej makulatury kupiłam kilka sztuk na eBay. Wyszło taniej i bez zbędnego balastu. Pomyślałam, że w taki oto sposób zapoznanie z marką stanie się bardziej miarodajne. To był dobry krok.




Triple Rose Renewing Moisturiser, nawilżający różany krem do twarzy. Na bazie kilku miniaturek wiem, że nie sięgnę po pełny wymiar. O ile odczuwałam pokusę zakupu w ciemno, dobrze że tego nie zrobiłam. Krem dla mojej skóry jest nijaki. Ot typowe mazidło, które nie dostarcza za wiele nawilżenia, pod makijażem średnio się spisuje. Być może cery suche lub normalne bardziej go docenią. Dla mnie na dzień był za ciężki, a na noc zbyt delikatny...

Poza tym znam znacznie lepsze kremy z takiego przedziału, które posiadają znacznie lepsze właściwości i są znacznie tańsze.
Za to na pewno będę chciała poznać olejki do twarzy i zobaczyć jak wypadną wobec lubianego przeze mnie Decleora :)


Renewing Rose Cleanser, krem do mycia twarzy (to wyłącznie moja interpretacja nazwy produktu, który przypomina mleczko do demakijażu, ale ma kremową konsystencję, którą nakładamy na sucha skórę i spłukujemy przy pomocy ciepłej wody)

Bardzo udany kosmetyk, delikatny a razem świetnie działający. Muszę jednak zaznaczyć, że sięgałam po niego jak ostatni krok w demakijażu, czyli oczy zmywam dwufaza, potem mleczko lub micel, a na koniec Renewing Rose Cleanser. Przynosił ukojenie, skóra była gładka, miękka bez uczucia ściągnięcia. Fantastycznie nawilżał, na tyle, że mogłam sobie pozwolić jedynie na aplikację emulsji Rozex/kremu pod oczy i na tym koniec. Rano budziłam się z cerą w bardzo dobrej kondycji. Pełnowymiarowe opakowanie to poj. 200 ml w cenie £25.00, na pewno dokonam zakupu. Na bazie miniaturek mogę dodać, że jest bardzo wydajny.


Rose Hydrating Face Mask, różana maseczka do twarzy.
Podkładałam duże nadzieje w tej masce, lubię gotowce. Nie przepadam za przygotowywaniem glinek itd. W zasadzie robię wyjątek tylko dla alg ;) Dlatego też uśmiechałam się od ucha do ucha na jej widok. Na tym się skończyło, ponieważ pierwsze użycie a moje policzka zapłonęły, dosłownie. Zrobiłam próbę uczuleniową, ale niczego nie wykazała, a kolejne dwa podejścia pokazały na nowe natychmiastową reakcję w postaci niesamowitego rumienia. Dałam za wygraną. Coś w składzie podrażnia moje naczynka... Miniaturka zaoszczędziła wydatku, pełnowymiarowe opakowanie 100ml kosztuje £37.00


Testowanie toniku Hydrating Rose Skin Tonic rozpoczęłam od miniatur, które były dołączane do zakupu podczas ciekawej oferty rabatowej, poza tonikiem dołączony był Renewing Rose Cleanser /tutaj można podejrzeć pełen skład INCI na oryginalnym opakowaniu oraz jak ono wygląda/, który wywarł na mnie dobre wrażenie podczas pierwszego spotkania.


Hydrating Rose Skin Tonic przekonał mnie składem, który jest krótki treściwy. Pojemność 200ml/ £25.00 w poręcznym opakowaniu z atomizerem także zwraca uwagę /KLIK/ Natomiast w tym przypadku nie mogę zdzierżyć zapachu, zbliżony „skiśnięty” aromat miały dla mnie hydrolaty z róży damasceńskiej kupowane na BU...

INCI

ROSA DAMASCENA FLOWER DISTILLATE (ROSE WATER), PHENOXYETHANOL, GERANIOL*, CITRONELLOL*

Oczywiście możemy dywagować o tym, czy warto tyle płacić za hydrolat z róży damasceńskiej, ale na przykładzie Toniku z P&R przekonałam się, że tak. Niestety właściwości toniku AA nijak się mają wobec oferty P&R. Gdybym kupiła pełnowymiarowe opakowanie poczułabym się nabita w butelkę. Dosłownie. Mimo wszystko wolę zapłacić cenę podstawową w P&R i doliczyć nawet koszt przesyłki zagranicznej niż inwestować w tonik z AA. Brakowało mi w nim ukojenia, łagodzenia. W zasadzie nie doświadczyłam nic specjalnego, ot taka ekskluzywna woda do przemywania skóry. Co by nie napisać o P&R, Tonik Łagodzący w ich wydaniu, to mistrzostwo świata dla skóry bardzo wrażliwej, chimerycznej, naczyniowej.


Dla odmiany wisienką na torcie stał się balsam do ust Hydrating Moisturizing Lip Balm. Na pierwszy rzut oka przypomina nieco słynny balsam z Nuxe Reve de Miel, na szczęście jest to jego udoskonalona wersja. Pozbawiony woskowego wykończenia na ustach pozostawia gładką taflę, świetnie nawilża, natłuszcza i zabezpiecza skórę ust. 



Zgrabny słoiczek ze sztucznego tworzywa zawiera 7 ml produktu. Cena podstawowa to £15.00, ale można kupić go dużo taniej. Do tego bywa w przeróżnych zestawach. Myślę, że warto rozglądać się za dobrymi ofertami. Sama na pewno ponowię zakup. W regularnym stosowaniu przynosi odczuwalne działanie i jedynym minusem jest dla mnie mała pojemność. Z chęcią kupiłabym większy słoiczek.

Jak widzicie na bazie tej przygody potwierdza się reguła, by testować na sobie i korzystać z próbek/miniaturek. To uchroni nas niejednokrotnie przed kosztownymi wpadkami, a takie na pewno zaliczyłabym. Na szczęście coraz rzadziej daję ponieść się fantazji podczas zakupów.

Ciekawi was oferta marki, a może ktoś ma więcej do powiedzenia ode mnie? :) Dajcie znać.


Zachęcam także do udziału w Urodzinowym rozdaniu, HexxBOX w nowej odsłonie. Wszystkie szczegóły TUTAJ


Pozdrawiam :)

Laura Mercier Creme Brulee Luxe Quartet

$
0
0


Dawno temu Pasterka na swoim blogu zamieściła post zatytułowany Balsam za 250 PLN. Po co to recenzuję? Lekko prowokacyjny tytuł odkrywa przed Czytelnikiem recenzję pewnego cuda :) Z kolei ja dzisiaj skupię się na innym wariancie a Was zapraszam do lektury i dyskusji.




Pielęgnacja marki Laura Mercier interesowała mnie od dłuższego czasu i czekałam na sprzyjającą okazję (nie tylko cenową) do zakupu. Zapachowe dodatki z tej kategorii u mnie nie występują regularnie ze względu na problemy skórne, lecz nie odmawiam sobie rozpusty, jeśli stan skóry na to pozwala.

Podczas wyprzedaży na SpaceNK można było ustrzelić ten pakiet w bardzo dobrej cenie i jednocześnie uzyskać mały przegląd. Nie zastanawiałam się długo, do tego wariant Creme Brulee był mi dobrze znany. Mogę go polecić osobom, które lubią intensywne jadalne zapachy, fanki słodkości nie będą zawiedzione. To jest pewne :)

W składach INCI nie ma sensu doszukiwać się czegoś odkrywczego, dlatego też jak ktoś stroni od pewnych składników lub obsesyjnie unika np. x lub y, nie zostanie usatysfakcjonowany. Mnie na szczęście daleko do tak ortodoksyjnego podejścia, lubię wiedzieć co jest w środku, ale bez przesady. Rozłożenie składu INCI na części stanowi jedynie ułamek tego, co możemy się dowiedzieć na temat formuły. To jest moje zdanie :) Kosmetyki są ważne przez okres 6 miesięcy od chwili otwarcia.


Na opakowaniu nie ma jedynie składu INCI świecy, jest to minus w moim odczuciu.

Wybrany przeze mnie kwartet zawierał:



Creme Brulee Honey Bath, miód do kąpieli




Creme Brulee Sugar Scrub, peeling cukrowy do ciała





Creme Brulee Souffle Body Creme, kremowy suflet do ciała




Crème Brulee Candle, świeczka


Eleganckie opakowanie w postaci masywnego kartonowego pudełka przewiązanego czerwoną kokardką cieszyło oczy :) Zawartość kosmetyków została umieszczona w gustownych słojach. Może mało praktycznych pod kątem walorów użytkowych ale... Przymykam oko ;) Świeca znajduje się w matowym szkle, które stanie się idealnym świecznikiem dla tzw. podgrzewaczy ;)

Jak oceniam zestaw? Jako bardzo udaną formę bliższego zapoznania się z asortymentem marki. 

Po pierwsze, od pierwszego użycia wiedziałam, że to właśnie suflet do ciała (150g) stanie się moim ulubieńcem. Po drugie, miód do kąpieli nie jest niczym innym jak zwyczajnym płynem. Jedynie bajerancki dodatek, kolor i konsystencja przywodzą na myśl płynny miód. Niestety zapach rozczarowuje, a opakowanie (150g) starczyło na dwie kąpiele.

Peeling do ciała (150g) nie wyróżnia się w żaden sposób, przez dość gęstą konsystencję jest trudny do wydobycia. Na dodatek jest bardzo tłusty, szybko się rozpuszcza i zdecydowanie bardziej możemy mówić o natłuszczaniu niż peelingowaniu.... Postanowiłam przeznaczyć go do pielęgnacji dłoni. 

Świeca (120g) stanowi przyjemny i udany dodatek, jeszcze przed rozpoczęciem używania trzymałam ją w szafie i cieszyłam się pięknym aromatem podczas każdego szperania pomiędzy ubraniami. Co ciekawe zapach nie przechodził na garderobę, jedynie wypełniał pomieszczenie w której się znajdowała. Podczas palenia rozpuszcza się i wypala równomiernie. Aromat jest subtelny, nie męczy. Dodam, że sięgam po nią w małych pomieszczeniach.

Gdybym miała ocenić:


Creme Brulee Honey Bath i Creme Brulee Sugar Scrub, w skali pięciostopniowej wypadają na 0,5/5. Nic specjalnego, ot takie tam zapachowe kosmetyki jakich wiele. Cena podstawowa jest absurdalna i szczerze mówiąc nie zdecydowałabym się w życiu na zakup dla samego zaspokojenia ciekawości. W zestawie wypada to znacznie korzystniej.


Crème Brulee Candle dam 3,5 - bo zawsze mam wątpliwości do tego, czy faktycznie chcę puszczać z dymem określone kwoty, kiedy tak naprawdę przy obecnym wyborze na rynku mam pełną dowolność. Natomiast zapach i pozostałe walory uczciwie zbierają 3,5/5


Creme Brulee Souffle Body Crème w pełni zasłużone 4,5 – co prawda nie popadłam jeszcze w takie szaleństwo, by za pełnowymiarowy produkt (300g/£44.50) tyle płacić, ale od czego są różnego rodzaju promocje/oferty itd.

Doceniam walory zapachowe, obłędne! Zapach utrzymuje się na skórze bardzo długo, delikatnie przechodzi na ubranie, ma „ogon”. Pielęgnacyjnie nie jest źle, obawiałam się, że dla mojej skóry będzie to taka „maskotka”, ale nie.

Bardzo udana konsystencja, faktycznie przypomina kremowy suflet, nie roluje się, natłuszcza, nawilża a co najważniejsze, szybko wchłania i nie pozostawia warstwy okluzyjnej. Nie jest tłusty, ani lepki pomimo, że formuła sama w sobie jest bogata, treściwa. I dopiero na skórze przekonujemy się o jej prawdziwych właściwościach/odbiorze.


Podsumowując moją przygodę z Laura Mercier Creme Brulee Luxe Quartet powiem jedno, było warto! Co prawda z całego zestawu, to właśnie suflet zwrócił moją uwagę i został w pełni doceniony, ale w takim wydaniu za niewielkie pieniądze byłam w stanie poznać więcej. Właśnie z takich recenzji/relacji rodzą się moje zainteresowania i decyzje. Jestem zadowolona z zakupu do tego stopnia, że zacieram ręce na kolejne. Właśnie pokazały się nowe sety :)

Jakie jest Wasze zdanie w kwestii recenzji/relacji na temat drogich i bardzo drogich marek? Lubicie czytać/szukać informacji a potem wypatrywać okazji do zakupu, czy też raczej unikacie takich wpisów?


Przy okazji przypominam, że w Urodzinowym HexxBOX’ie
znajduje się zestaw:
Laura Mercier Body & Bath Creme Brulee Duet


Pozdrawiam :)

Lily Lolo* English Rose & Truffle Shuffle

$
0
0

Przychodzę z porcją dalszych wrażeń związanych z kosmetykami Lily Lolo/prezentacja/ W poprzednich postach możecie przeczytać o matującym pudrze Flawless Matte /link/ pędzlach Bronzer Brush oraz Blush Brush /link/ prasowanych różach In The Pink & Burts Your Bubble /link/

Dzisiaj opowiem o naturalnym błyszczyku w odcieniu English Rose oraz prasowanym cieniu Truffle Shuffle.



English Rosewg opisu na stronie Costasy.pl posiada ciemnoróżowy kolor, niczym płatki róży. Na moje oko to średni róż, nie za jasny i nie za ciemny. 


Subtelny. W opakowaniu pod światło widać mnóstwo kolorowych drobinek zatopionych w delikatnej kremowej masie. Natomiast po nałożeniu one zanikają i zostaje gładka lśniąca kremowa tafla. Na zbliżeniach widać jak podkreśla skórę ust, ale z iloma osoba na co dzień mamy aż tak bliski kontakt „oko w oko” ;)


Bardzo podoba mi się ten rodzaj wykończenia. Na ustach prezentuje się bardzo ładnie, przypomina mi nieco Lip Perfector Clarinsa w kolorze 05. W bardzo zbliżony sposób formuła zachowuje się na ustach, to jest ta część która na pewno je łączy. Czekoladowy zapach produktu Lily Lolo wyróżnia się w przyjemny sposób, ale tylko na początku. Z czasem w trakcie użytkowania nuta oleju rycynowego i jojoba staje się coraz bardziej przytłaczająca, posmak w żaden sposób nie przypomina czekolady. Nie dla mnie. 



Wygodny aplikator w formie pacynki oraz brak lepkości, to atuty moim zdaniem. Opakowanie zasługuje na uwagę, masywne, nie ginie w torebce lub kieszeni. 


Błyszczyk możemy spokojnie użyć bez lusterka. Nie będę oceniać trwałości, w końcu to błyszczyk ;) Za to na uwagę zasługuje podzielenie się tym, jak usta zachowują się podczas zanikania produktu. Skóra warg nie jest ściągnięta, nie domaga się natychmiastowej reaplikacji, pozostaje miękka i gładka. To mi się podoba! Niestety zapach i posmak stały się dla mnie mało przyjemne i nie jestem w stanie używać go regularnie, próbowałam i poddałam się ;)

Wydajność całkiem dobra, po ok. 2 miesiącach w miarę regularnego korzystania w opakowaniu widzę mniej więcej połowę zawartości (błyszczyk posiada poj.4ml)
Błyszczyk występuje w ośmiu dostępnych kolorach w cenie 42,90 zł Dla osób ceniących naturalne składy pewnie może stać się interesującym kosmetykiem, sama nie planuję wypróbowania innych wariantów . Jednocześnie upewniłam się, że pomadki LL to nie moja bajka.


Mineralne prasowane cienie do powiek zaciekawiły mnie i postanowiłam dać im drugą szansę pomimo dużego zawodu w przypadku poprzedniej formuły. Tym razem wybrałam pojedynczy cień o wdzięcznej nazwie Truffle Shuffle opisywany jako odcień fiołkowego brązu. Wykończenie półmatowe zapowiadało się ciekawie.


Stylistyka opakowania w niczym nie odbiega od prezentowanych prasowanych różów, udana kasetka z dobrej jakości tworzywa z lusterkiem. Cień jest mocno sprasowany, bardzo zbity i.... Tutaj zaczynają się problemy. 


Półmatowe wykończenie, to jedno ale tysiące zatopionych srebrnych drobinek, to drugie. Tego się nie spodziewałam. Wiedziałam, że w składzie jest mika, lecz... Nie wzięłam pod uwagę takiej niespodzianki. Co prawda one na skórze zanikają, ale cień pomimo właściwego nałożenia mocno się osypuje i wtedy ciężko jest usunąć srebrne drobinki. Sam kolor, to typowy brąz z domieszką fioletu. Lubię takie odcienie.


Problem zaczyna się od aplikacji przez przeniesienie aż do rozcierania. Dawno nie miałam tak problematycznego cienia.

Baza pod cienie stanowi dla mnie podstawę i na poniższych zdjęciach cień został nałożony wyłącznie na nią. Celowo nie chciałam sięgać po dodatkowe produkty dla podbijania koloru.


Nie jestem w stanie łączyć go z innymi kolorami, ponieważ podczas rozcierania zaczyna znikać, dokładanie cienia nie na wiele się zdaje i prowadzi i tak do widocznego prześwitu... Jednym słowem łatwiej zmalować sobie bezpłciową plamę niż zdziałać coś sensownego przy jego udziale. Do zdjęć przymierzałam się kilkanaście razy i już straciłam nadzieję, że pokażę go w pełnej krasie. Dlatego też posiłkuję się tym samym zestawem zdjęć, które wykorzystałam do prezentacji różów.

Truffle Shuffle w trakcie dnia zaczyna blaknąć i powoli staje się coraz mniej widoczny, nie podoba mi się taki „sprany” efekt i mówiąc szczerze zniechęca mnie on na dobre do dalszych eksperymentów z prasowanymi minerałami.

Jego jedynym atutem jest kolor, niestety cała reszta na nie. Pomimo sporego wyboru (20 kolorów) cienie wypadają dość drogo 2g 42,90zł/link/ W tej cenie można kupić wiele innych marek, które będą generować zadowolenie od pierwszego użycia.

Moja przygoda z Lily Lolo dobiegła końca i nie będzie kontynuowana, aczkolwiek wiem, że firma ma wiele zwolenniczek. Sama niestety nie należę do tej grupy, liczyłam że stanie inaczej. Niestety. Lubię klasyczne minerały i cenię LL za mineralne róże, lecz w obliczu takiego wyboru na rynku wolę kupić coś innego.

Opisywane produkty w ostatnim czasie pochodzą z kooperacji z firmą Costasy, która jest bezpośrednim dystrybutorem marki Lily Lolo na terenie Polski. Moje recenzje zawierają pierwsze wrażenia, które w większej części staną się ostatnimi i szczerze mówiąc gdybym dokonała tych zakupów na własną rękę byłaby to bardzo gorzka pigułka. Żaden z siedmiu produktów nie przekonał mnie do wydania własnych pieniędzy. Być może jestem zbyt wymagająca, ale w końcu decydując się na zakupy oczekuję zadowolenia i satysfakcji. Tym razem czegoś zabrakło....


Pozdrawiam :)





*stanowi Recenzję sponsorowaną, która jest oznaczona etykietą



Ostatnia szansa, Ty wybierasz :)!

$
0
0

Powoli dobiega czas Urodzinowego HexxBOX’a więc jeżeli jeszcze nie wypełniłaś/łeś zgłoszenia, zrób to teraz :)


Zapraszam :))))

Wszystkie szczegóły znajdziesz TUTAJ



Życzę dobrej zabawy i trzymam kciuki :)





Inwentaryzacja u Hexx vol. II

$
0
0


Postanowiłam pozbyć się części zasobów, po które:

- Jakoś coraz rzadziej sięgam
- Nie do końca trafiły w moje potrzeby
- Stały się mało przydatne


Nie interesuje mnie wymiana i bardzo proszę nie proponujcie takowej.

Do każdego produktu zostały już doliczone koszty przesyłki rejestrowanej z dodatkowym ubezpieczeniem (opcja obejmuje teren Polski oraz UK, natomiast przesyłka międzynarodowa jest odpłatna) i teraz, jeżeli ktoś chce abym wysłała paczkę na terenie Polski, zrobię to po 15 listopada br

Gdyby komuś bardzo się spieszyło i życzyłby sobie przesyłkę rejestrowaną z UK, to należy się liczyć z kosztem do 10 funtów w zależności od wagi i gabarytu (Royal Mail International Signed For £10.00)

Wstępne rezerwacje/ustalenia odbywają się pod postem w komentarzach.

W razie pytań, wątpliwości jestem do Waszej dyspozycji :)))

Kontakt e-mailowy hexxana@gmail.com w temacie Blogowa wyprzedaż.

Preferuję płatność na konto PayPal (ta opcja ma pierwszeństwo), ostatecznie może być przelew na polskie konto.

Rezerwacja max. 3 dni, proszę o przemyślane oferty. Na sfinalizowanie umowy czekam 10 dni, jeżeli w tym czasie nie zostanie ona dopełniona produkty wracają do puli.

Niektóre kosmetyki są nowe lub z minimalnymi śladami użytkowania, każdy produkt został poniżej opisany. Gdyby ktoś miał problem z faktem, że niektóre kosmetyki były używane niech sobie daruje uwagi. Wszelkie zwroty i reklamacje nie będą uwzględniane, za to oferuję dodatkowe zdjęcia lub opisy. Wszystkie produkty pochodzą z legalnych źródeł.
Proszę wziąć także poprawkę na kolory, które mogą się różnić w zależności od ustawień monitora.
Gdyby ktoś zdecydował się na większe zakupy możemy negocjować kwotę końcową :)




Kosmetyki zostały podzielone na zestawy i nie zamierzam ich rozdzielać także proszę wziąć to pod uwagę ;)


Zestaw ArtDeco Bronzing Powder Compact 9 Safari Sunset , Smashbox Baked Fusion Soft Light Palette Illusion , Benefit Hervana , Milani Illuminating Face Powder 03 Beauty’s Touch (stopień zużycia od 5% do 10%) - 100zł / £20.00 - Zatwierdzona rezerwacja dla Marzena Nina Szewczuk




Zestaw cieni Guerlain Brun Mordore (produkt, ubytek niewielki) i Perle D’Argent (tester, niewielki stopień zużycia) - 150zł / £30.00





Zestaw: podkład Hourglass Immaculate Nude (pozostało ok. ¾ pojemności) i Puder Mehron Setting Powder with Anti-Perspirant (ubytek widoczny na zdjęciu) 150zł / £30.00



Zestaw cieni: KIKO, Bare Minerals, p2, Flormar, Zoeva, Kobo, Bourjois – 150zł / £30.00 - zatwierdzona  rezerwacja dla  BZGP


FlormarM04 fiolet (nowy), M05 bardzo jasna brzoskwinia (testowany)
P2 Eye Dream 060 Moonlight Glam (wypiekany cień o niewielkim stopniu zużycia)

Bourjois 04 Kaki Cheri & 05 Prune Nocturne (zużycie niewielkie) można zobaczyć je tutaj w pełnej krasie

Pigmenty Zoeva Bitter and Sweet, Wisteria, Opera (największy stopień zużycia posiada Bitter and Sweet, Wisteria jest nowa – użyta tylko raz, Opera zostało ok.3/4) kolory można podejrzeć tutaj

Kobo Pure Pigment Cornflower (minimalny stopień zużycia)

Bare Minerals Gossmer (nowy)

Kiko Water Eyeshadow Long Lasting Wet & Dry (od góry) 202, 228, 223, 227 (stopień zużycia niewielki, słoczowane i używane sporadycznie) kolory można zobaczyć tutaj

Kiko Color Fever 02 Luxurious Gold and Plum (użyte kilka razy, edycja limitowana)

Zestaw Aqua Brow, kolory 10 (zostało ok.1/3), 20 (ok. połowy), 40 (wypróbowana kilka razy i słoczowana) – 100zł / £20.00 - rezerwacja dla Cat.?


Zestaw The Balm Mary Lou Manizer (niewielki stopień zużycia) i róż InStain Prinstripe (zużycie ok.5%) – 80 zł /£15.00 - rezerwacja dla Olg



Zestaw Guerlain Meteorites Perles Terra Ora Light Diffusing Primer Les Ors (zużycie jak na zdjęciu, jest to moje drugie opakowanie i gdyby nie baza z Kanebo pewnie zostałaby ze mną ;)) Guerlain Meteorites Compact 00 Blanc De Perle (zużycie minimalne, widać jeszcze fakturę wzoru) – 200zł / £40.00 - Zatwierdzona rezerwacja dla missTY





Pozdrawiam :)

Koniec i początek

$
0
0

Od wielu miesięcy po mojej głowie krążyły różne myśli odnośnie zmian, w tym także na blogu. Funkcjonuję w sieci od bardzo dawna i teraz nadchodzi moment, w którym pragnę spersonalizować 1001 Pasji. Do tego moja aktywność gwałtownie spadła, postawiłam sobie nowe cele. Jednym z nich stały się „blogowe porządki”. 


Wiecie, kiedyś przychodzi moment kiedy trzeba dokonać wyboru pomiędzy tym, co „modne” i „na fali”, a naszymi faktycznymi potrzebami, oczekiwaniami. Od pierwszej chwili, gdy zdecydowałam się na prowadzenie bloga szukałam najlepszego wyrażenia siebie, tak by szablon, grafika były ze sobą spójne, nadawały charakter i jednocześnie były po prostu moje. 

Przeszłam przez różne etapy, po czym miałam nadzieję, że daleko idący kompromis od strony graficznej przyniesie zadowolenie. Lecz tak się stało tylko na chwilę. W którymś momencie zobaczyłam, że „znikam”.... Nie jestem minimalistką, białe tło i oszczędne detale może są praktyczne, lecz pozbawione duszy ;) W ostatnim czasie zauważyłam, że coraz więcej miejsc w sieci przypomina kalkę... Tam, gdzie lubiłam bywać zaglądam sporadycznie. Tam, gdzie bywałam z doskoku, nie zaglądam w ogóle. Grupa odwiedzanych blogów mocno się skurczyła. Wpłynęło na to wiele zmian. Nie da się także ukryć, że różnica wieku robi swoje ;) Nie, nie czuję się staro, ale bądźmy szczerzy i to, co mnie interesowało w wieku lat dwudziestu kilku obecnie nie znajduje się w czołówce. Dokonuję innych wyborów, z racji zamieszkania posiadam mniej lub bardziej ograniczony dostęp do niektórych marek/produktów. Dlatego też skupiam się na zupełnie odmiennych firmach. 

Zresztą przez cały czas blogowania szukałam swojej drogi. Dzisiaj wiem, że lubię skupiać się na pielęgnacji, dzieleniu się swoimi doświadczeniami na tym polu, a przede wszystkim pokazać, że można żyć i funkcjonować z określonymi problemami skórnymi jak reszta populacji. Te elementy nie wykluczają nas ze społeczeństwa, lecz doskonale rozumiem jaki rodzaj bariery wywołują.

Coraz bardziej odcinam się od „współprac”, a ostatnie spotkanie z Lily Lolo pokazało mi jak bardzo ciążyło mi czasowe zobowiązanie. Oczywiście byłam w pełni świadoma kiedy je podejmowałam, lecz w którymś momencie poczułam ciężar tego.... Przygotowanie zdjęć, tekstu oraz obróbka całości, to pracochłonne przedsięwzięcie. Nie nazwę tego ciężką pracą, ponieważ BLOG, to moje hobby. Aczkolwiek na ten dany moment stwierdziłam, że nie, to nie dla mnie.

Lubię pisać. Nawet bardzo. Cała ta otoczka wokół mojego wirtualnego bytu przynosi dużo radości, do tego interakcja z Wami, swobodna wymiana myśli, luźne i niezobowiązujące plotki. Każda kobieta chyba to lubi, prawda? A tutaj mamy okazję spotkać się w momencie kiedy Nasze drogi krzyżują się na zasadzie wspólnego zainteresowania i pisać/rozmawiać nie tylko o kosmetykach. Nie sądzę abym zawiesiła działalność, domena jest opłacona na kolejny rok, posiadam przedłużoną subskrypcję wirtualnego dysku, konto na Facebooku ma się całkiem nieźle, Bloglovin’ okazuje się przydatny, do tego doszedł Instagram (przed którym bardzo się broniłam). Dlatego póki co jest OK.

I w taki oto sposób dotarłam do końca. Dosłownie. Postawiłam na zmiany. Odrzuciłam wszystko to, co było do tej pory od strony graficznej i w końcu zrealizowałam pomysł, który chodził za mną od bardzo dawna. Potrzebowałam na to prawie 12 miesięcy ;) Jeśli zaglądacie do mnie regularnie zapewne pamiętacie konkurs „Na Gwiazdkę!” Wtedy to właśnie oczarowała mnie obecna grafika, pierwsze podejście do wykorzystania jej miało za sprawą mojego męża, który dopracował szczegóły. Jednak ciągle brakowało mi „czegoś”. No i potem poznałam Cathy :) Dzięki Niej blog zyskał nową odsłonę na wiosnę, w której chciałam „dopasować” się do panującego trendu i jednocześnie zachować balans pomiędzy tym, co jest dobre i oczekiwane przez Czytelnika, a moim własnym głosem. Trudno to określić, im dłużej prowadzę bloga tym bardziej otwieram się na rady, sugestie związane z tym co i jak można poprawić, nad czym popracować. I w którymś momencie dotarło do mnie, że mam coraz mniej zapału. Niby mój blog, lecz jakby nie należący do mnie. Myśl o przygotowaniu zdjęć, pisaniu coraz częściej była zastępowana czymś innym. Wolałam oddać się realnym przyjemnością niż tracić czas na siedzenie „w sieci”. To był pierwszy impuls do zmian, przeobrażenia. 

Postanowiłam odmienić wygląd bloga, wrócić do korzeni :) Układałam sobie w głowie co i jak, po czym napisałam ponownie do Kasi i... tadam! :) Nowa odsłona jest gotowa, osadzona w temacie, a przede wszystkim bardzo moja. Element czarownicy stanowi bardzo osobiste powiązanie, dla jednych może być zrozumiały, dla innych nie. Za to teraz poczułam się „jak w domu” :) Jednocześnie chcę gorąco podziękować Kasi :* za cierpliwość, umiejętne słuchanie i przełożenie moich pomysłów w widoczny sposób. Do tego podążyłaś za mną i dodałaś swoje elementy, nagłówek z datą, szklaną kulę, podpisy, znak wodny. Fantastyczny efekt końcowy :)

Podziękowania należą się także po raz kolejny Tekashi, bo to dzięki Niej grafika mogła zaistnieć. A najważniejsza stała się dla mnie zgoda Autora grafiki, która nosi nazwę „A Touch of Magic” i tutaj możecie podziwiać pozostałe prace. W banerze został zachowany podpis Autora, który prowadzi bezpośrednio do Jego strony.

Mój blog, moje królestwo :) Dziękuję Wszystkim Czytelnikom, którzy tutaj przychodzą, zostają i wracają. Coraz bardziej zdaję sobie sprawę, że poza radosną gromadką związaną z blogosferą jest mnóstwo osób z poza Kółka Wzajemnej Adoracji. To tym bardziej miłe :) Mam nadzieję, że pozostając ze mną tutaj nie poczujecie nutki zawodu i nadal z chęcią będziecie kierować swoje kroki na 1001 Pasji.


Koniec i początek, to nieco przewrotna kombinacja, ale to kiedyś musiało się wydarzyć. Po prostu ;) To dopiero początek zmian, lecz inaczej być nie może. Za to liczę, że tematyka nadal przyciągnie Waszą uwagę i zachęci do wymiany doświadczeń. Wtyczka Disqus, która gości na blogu od wielu miesięcy daje szeroki wachlarz możliwości przy czym nie wymusza zakładania konta (na które tak wiele osób narzeka) bo można pisać jako Gość (jednak ta opcja nie gwarantuje otrzymania powiadomienia odnośnie odpowiedzi na pozostawiony komentarz). Nie jest to idealny sposób na ominięcie anonimowych komentarzy, ale zawsze coś, co daje pewną możliwość, z której można skorzystać.

Witam na nowo i jednocześnie dajcie znać jakie są Wasze odczucia, może coś zmienić/poprawić? Z mojej perspektywy sprzętowej całość jest spójna, czytelna i klimatyczna jednak zdaję sobie sprawę, że każda osoba nadaje z innego poziomu :)

Potrzebowałam się „wygadać”, by moje milczenie, zmiany nie pochłonęła wirtualna głębia i czułam potrzebę podzielenia się z Wami tą częścią :)


Pozdrawiam :)

Poznajmy się cz. XI

$
0
0


Bycie blogerką zobowiązuje.... ostatnio gdzieś przewinęło mi się takie stwierdzenie. I przez chwilę zatrzymałam się. Jak to naprawdę jest i czy za każdym razem można patrzeć przez taki pryzmat?

Blogerka, to przede wszystkim człowiek :)

Czy bycie blogerką naprawdę zobowiązuje? Czy przed każdym publikowanym postem muszę sprawdzać aspekt każdej notki „pod linijkę”? Wydaje mi się to czystą przesadą, aczkolwiek rozgraniczam blogi na trzy sposoby: komercyjne, hobbystyczne oraz ściśle powiązane z wykonywanym zawodem przez Autorkę/Autora. I chyba tak naprawdę te hobbystyczne nie do końca wpisują się w zobowiązanie, jakiekolwiek. Takie miejsca odwiedzam z przyjemnością szukając relaksu, lekkiego pióra i nie ważna staje się długość paznokci, ich staranne pomalowanie lub czy kreska jest idealna. Liczy się odbiór, bo ktoś chciał pokazać coś fajnego, podzielić się swoją radością, smutkiem itd.

Wiadomo, liczy się jakość zdjęć, tekstu. To są podstawy. Lecz bez przesady, bez popadania w skrajność. Estetyka, to jedno. A z drugiej strony nikt uczonym nie staje się od razu :P

Natomiast od miejsc komercyjnych i prowadzonych przez osoby propagujące konkretne wiadomości na bazie wykształcenia/wykonywanego zawodu itd. faktycznie oczekuję znacznie więcej. Jednak to nie o nich dzisiaj chcę, tylko właśnie o NAS, o grupie która prowadzi blogi, bo lubi, bo chce i traktuje to jako hobby. Jakie jest Wasze zdanie w tym temacie?


Pozdrawiam :)




Urodzinowy HexxBOX, finał

$
0
0

Dziękuję za wszystkie poprawne zgłoszenia do Urodzinowego HexxBOX’a, celowo użyłam określenia –poprawne, ponieważ należało wypełnić dwa formularze, nie jeden i to jeszcze wybrany przez siebie ;)
Pojawiło się kilka osób, które podzieliły się swoim zdaniem bez zgłaszania się do udziału i jednocześnie dziękuję za konstruktywne uwagi (!), przemyślenia oraz kilka bardzo udanych pomysłów.

Ankieta uzupełniająca stanowi dla mnie cenne źródło informacji, nie tylko na temat jak odbieracie blog i jakich informacji tutaj szukacie. Chciałam Was jednocześnie lepiej poznać :)

Blog przeszedł transformację wizualną, co i jak wyjaśniłam w poście Koniec i początek. Przy tej okazji dowiedziałam się bardzo wielu rzeczy od Was, rozmowa która wywiązała się pod postem stanowi niezwykłą kopalnię wiedzy :) Wiem, dla niektórych będzie zbyt smutno, mrocznie i posępnie, że niby w jaki sposób ma to być nawiązanie do bloga związanego z urodą itd. Powiem tak, nie sposób zaspokoić wszystkich i każdego z osobna. Natomiast dla mnie blog od zawsze miał pewien ścisły związek ze mną, moimi zainteresowaniami. Jeżeli nie zaglądacie do mnie regularnie pewnie ten tekst wyjaśni co/jak/dlaczego ;)

Pisałam o zmianach, które planuję wprowadzić. Mam w głowie kilka pomysłów, ale bez obawy, nadal będzie mieszanka pielęgnacji i kolorówki. Chciałabym w najbliższym czasie nawet bardziej skupić na kosmetykach kolorowych. No i perfumach! Mojej wielkiej miłości do świata zapachów. Planuję pociągnąć dalej serię Kosmetyczne Skarby, chodzi mi po głowie pewna koncepcja związana z pielęgnacja i być może zainicjuję zabawę związaną z tym tematem. Zobaczymy :) Pewnie nie nastąpi ona wcześniej niż po Nowym Roku ze względu na moje plany. W najbliższych tygodniach będzie mnie bardzo mało, za to częściej zobaczycie mnie na FB, IG lub Twitterze. Jest to dobra strona Social Media, ponieważ one dają pewien rodzaj elastyczności.



Tyle słowem wstępu i przechodzę do przyjemniejszej części :)))

Po zapoznaniu się ze wszystkimi zgłoszeniami, a przede wszystkim zawartością nastąpiły trudne chwile ;) To jest chyba najmniej przyjemna część, kiedy należy dokonać wyboru. Zawsze wystąpi mieszanka zadowolenia z nutką podobną do niedosytu, komuś przynoszę radosną nowinę, a z drugiej strony pojawia się uczucie zawodu... Taki mały dysonans.

Do wspólnej zabawy zapraszam:


Stu Stron

Caudalie Pełnowymiarowy żel pod prysznic Fleur De Vigne
Zestaw miniaturek: Divine Oil, Vinosource sorbet nawilżający, płyn micelarny i żel pod prysznic Fleur De Vigne

Ania 

Laura Mercier Body Bath Creme Brulee Duet
Sól do kąpieli i suflet do ciała

Britycja 

The Body Shop Hemp Hand Protector
oraz zestaw miniatur Macadamia Natural Oil: 
maska, szampon, odżywka, grzebień.

Vashti 

Maski: Zamian Gold cacao Pack & Monu Cleansing Mask

Mag 
Recenzentka Gościnna

SeSDerma Azelacżel nawilżający & Monu Calming Cream

Anna 
Nowak Recenzentka Gościnna

Sleek paleta Vintage Romance, balsam Kiko Kiss Balm 01 Coconut, Soap & Glory A Great Kisser Vanilla Bean


Kaczmarta 

Benjabelle Daisy Brush Tree (Pink) & Spinner (Pink)


Gratuluję i życzę udanej przygody :)


I teraz każdą z Was proszę o e-mail z tematem: Urodzinowy HexxBOX + nick. W treści podajcie mi proszę aktualny adres do wysyłki, nr telefonu. Ze swojej strony podam Wam moje dane. Chcę ułatwić Nam kontakt, ponieważ przesyłki nadam podczas mojego pobytu w Polsce. Wyjątkiem jest zestaw Benjabelle. Dodatkowo proszę dołączyć swój aktualny awatar, czyli zdjęcie które widnieje w Waszym profilu :)

Brak wiadomości potwierdzającej odbieram jako rezygnację i czekam na maila 3 dni od dnia dzisiejszego. Potem wybieram kolejną osobę :)

Jeszcze raz dziękuję za Waszą aktywność i do następnej okazji, która zapewne pojawi się w trochę innym formacie :)

Pozdrawiam :)





Kosmetyczne Rozczarowania 2014

$
0
0


Za kilka tygodni będzie koniec roku dlatego też pomyślałam o krótkim zestawieniu tego, co najbardziej mnie rozczarowało i nie obawiam nazwać się tego bublem roku. 

Oczywiście dla każdego będzie miało to inny odbiór, bo przecież posiadamy inne wymagania/oczekiwania/preferencje itd. Niemniej jednak przez moje ręce przeszła grupa produktów, po które na pewno już nie sięgnę, nie kupię ponownie i lepiej, by odeszły w zapomnienie ;)

Pomimo starannych wyborów bywa, że podejmuję decyzję spontanicznie, w ogniu emocji. Rezultaty są przeróżne, najczęściej niestety nie do końca dobre.

Moje kosmetyczne rozczarowania w tym roku to:

- palety Glazel /prezentacja/ Zakup tych cieni do tej pory odbija mi się czkawką. Przy regularnym używaniu pokazały one możliwie wszystkie złe strony łącznie z podrażnieniem powiek. Pozostały mi także przebarwienia po paskudnych ropniach... Nigdy nie miałam z niczym podobnym do czynienia i mam nadzieję, że mieć nie będę.

- Phenome Sustainable Science Oil-Control Mattifying Cream /recenzja/
W zasadzie moja przygoda z Phenome wygenerowała więcej strat niż zadowolenia w tym sensie, że wpakowałam mnóstwo pieniędzy w produkty, które nie do końca spełniają swoje zadanie. Te, które polubiłam są w znacznej mniejszości i nie obroniły marki na tyle, by wracać do regularnych zakupów. Nawet z rabatami. Idealne podsumowanie przygody z Phenome przedstawiłam w tym poście /link/

- Organique Eternal Gold, złoty balsam odmładzający do ciała, który co prawda wylądował w ulubieńcach marki niestety pokazał drugie oblicze. Nie będę się o nim rozpisywać, ale to czysta kpina ze strony marki. Zapachowy gadżet i tyle, do tego dość kosztowny... Po raz kolejny doświadczyłam, że CZAS zweryfikuje wszystko ;)

- lakierowe wpadki z drogimi markami, czyli:

Collistar 18 Nero Lurex /prezentacja/

Dior Golden Winter 2013 Holiday Collection Diorfic Vernis Nail Polish 995 Minuit /prezentacja/

Dior Vernis Couture Colour Gel Shine Nail Lacquer 155 Tra-La-La /prezentacja/

oraz Rimmel

Rimmel 60 seconds by Rita Ora /Rimmel, Recenzja Sponsorowana/

- pielęgnacyjne nieporozumienie z Shiseido Ibuki /recenzja/

- koszmar dla moich włosów Bumble & Bumble Creme de Coco /recenzja/

- jeden z najbardziej paskudnych balsamów do ust z jakim miałam do czynienia w ostatnich miesiącach Bobbi Brown Lip Balm SPF 15 /recenzja/

- Lily Lolo, co prawda pakiet pochodzi z tzw. współpracy, ale niestety poświęcony czas i wrażenia, które pozostały utwierdziły mnie w przekonaniu, że nie jest to marka dla mnie i nigdy taką się nie stanie /poszczególne posty oznaczone etykietą Lily Lolo, Recenzja Sponsorowana/

- seria postów Nagłe spotkania, szybkie rozstania stanowi idealny podgląd produktów, które nie wpisały się w moje potrzeby /link/

- Laura Mercier Creme Brulee /recenzja/, jeśli czytaliście notkę na temat tej serii dla nikogo nie będzie zaskoczeniem, że do grona bubli zaliczę płyn do kąpieli oraz peeling do ciała. Suflet do ciała uwodzi mnie zapachem, podobnie jak świeca, lecz szczerze mówiąc nie widzę sensu, kupować te produkty w regularnej cenie. Zestaw kupiłam w okazyjnej ofercie i w takowej będę go wypatrywać ponownie. Bez ciśnienia.

- spotkanie z ofertą Jo Malone /słowem wstępu i nie tylko/

Hourglass Immaculate Liquid Powder Foundation Nude/prezentacja/
To, co wydawało się atutem, szybko stało się dużym minusem. Moja cera wybitnie się z nim nie polubiła, a ja wyciągnęłam wnioski i nie kupię już żadnego podkładu bez wcześniejszego wypróbowania.

Tyle lub aż tyle ;)

Ciekawa jestem, co Was najbardziej rozczarowało kosmetycznie w tym roku. Czy jest jakaś marka/produkt, który wyjątkowo zapadł w pamięć? Podzielcie się :)

Pozdrawiam :)

Viewing all 907 articles
Browse latest View live