Quantcast
Channel: 1001 Pasji
Viewing all 907 articles
Browse latest View live

Nowe i nowsze Cz. I

$
0
0


W przeciągu czterech miesięcy pojawiło się u mnie trochę nowości, niektóre już od dawna w użyciu, inne to prawdziwe swieżynki (kolorówkę zostawiam na potem). W pierwszej części skupię się na pielęgnacji. Z kolei jeżeli zaglądacie na Instagram, to mniej więcej jesteście na bieżąco :) Pomyślałam za to, że wpis na blogu stanowi świetną okazję do podzielenia się pierwszymi wrażeniami/odczuciami. Do recenzji droga daleka, więc zapraszam :)

Mam spore zaległości tutaj, ale to miejsce, to moje hobby - jedno z wielu. Nie zawsze jest czas, natchnienie by publikować regularnie. Nie jest to także blog komercyjny (i takim się nie stanie). Dlatego też postanowiłam podzielić wpis na dwie części. Dzisiaj będzie pielęgnacja i parę dodatków z makijażu, a następnym razem skupię się na kolorówce.


Stratia Liquid Gold pełni u mnie rolę serum, najchętniej pod filtr lub czasami na noc. Myślę, że za parę miesięcy napiszę więcej o tym preparacie, ale od razu mogę zdradzić, że bardzo lubię, chętnie używam i na pewno kupię ponownie. Sample Ceramidin serum oraz kremu zaciekawiły mnie bardziej ze względu na moją Mamę, ale okazało się że formuły spotkały się z dobrą reakcją ze mojej skóry i kupiłam pełnowymiarowe produkty. Na listę zakupów z linii Ceramidin wpadł też balsam i masło do ciała oraz z serum Cicapair, to tak na przyszłość :)


Postanowiłam też dać kolejną szansę Arkanie, zainteresowała mnie ich seria Cannabis Therapy i wybrałam piankę do mycia twarzy Cannabis Clean Foam, płyn pielęgnacyjny Cannabis Solution, krem dla skóry dysfunkcyjnej Cannabis Help Cream (jest to opcja gabinetowa o poj. 150 ml którą wybrałam celowo, ponieważ stosuję także do ciała) oraz kanabisowa maska do skóry dysfunkcyjnej do stosowania na noc Cannabis Sleeping Mask. Całość dopełniły dwie sztuki maski w płacie ze śnieżnego grzyba Snow Fungus Mask. Całego zestawu używam od ponad 2 tygodni i muszę przyznać, że jestem dobrej myśli. Bardzo podoba mi się właściwości płynu pielęgnacyjnego. Nie mogę też złego słowa powiedzieć na krem oraz maskę. Płatów jeszcze nie używałam, czekam na odpowiedni moment :)


Dottore Cosmeceutici, to kolejne spotkanie z firmą oraz jej ofertą i postawiłam na kilka nowości w mojej pielęgnacji wybierając nowe dla mnie kosmetyki:  żel do mycia twarzy - Dottore Sensitore Gel oraz płyn micelarny dla skóry wrażliwej Dottore Sensitore Aqua Sensitive. Niech nie zmyli Was nazwa firmy oraz obco brzmiące kategorie kosmetyków, to polska firma. Dodam, że zarówno żel jak i płyn micelarny zachęciły mnie do kolejnych zakupów i doczekają się pełnych recenzji. Warto na nie zwrócić uwagę :)


Deciem i nowości z The Ordinary. Nie byłabym sobą gdybym nie czekała na zapowiadane serum z peptydami miedzi "Buffet" + Copper Peptides 1% oraz odsłonę witaminy C w formie etylowego kwasu askorbinowego Ethylated Ascorbic Acid 15% Solution. Oba sera mają podane stężenia (o co trudno i często na próżno szukać informacji na ten temat) przystępne ceny (co też pokazuje, że można) i pierwsze wrażenia są na plus. Co prawda EAAS bardzo różni się od C25 z Hylamide oraz ELAN z NIOD, ale zastosowana formuła bardzo mnie zaintrygowała. Dla tych, którzy znają "Buffet" wariant z CP1% nie będzie zaskoczeniem, natomiast wielbicielki CAIS (tak jak ja :D) mogą zostać oczarowane żelową konsystencją, która ułatwia aplikację i będzie miała duży wpływ na wydajność. Nie ukrywam, że mocno zaciskam kciuki i kibicuję tej dwójce :D
Do pakietu dobrałam kolejne opakowanie filtra Survival 30, ale nie robiłam mu osobnych zdjęć. Dodam tylko, że to już nowe opakowanie z pompką. Pierwotne rozwiązanie z pipetą było mało praktyczne i niebawem zamieszczę osobny wpis na jego temat. Pewnie niektórych zaskoczę, bo nie będą to same zachwyty :P Podeszłam do tematu po swojemu.


M Brush Burgundy Collection, długo się zastanawiałam czy chcę pojedyncze pędzle a może zestaw. Stanęło ostatecznie na całej linii i nie żałuję. Można śmiało powiedzieć, że w tym wypadku długość ma znaczenie :D Pewnie za kilka miesięcy przygotuję wstęp do pełnej recenzji.


Glam Shop, zależało mi na prasowanym pigmencie "CUDO" i miałam od dawna upatrzone dwa pędzle Pro2 oraz T116. Jest to świeży zakup, więc za wiele nie napiszę. Za to po tym co pokazała w filmiku Karolina Zientek /KLIK/ pewnie dobiorę jeszcze 3 kolory. Poznałyście już może prasowane pigmenty z Glam Shopu?


Amilie, tutaj akurat to zakup z marca na Dzień Kobiet - zależało mi na pędzlu Big Kabuki i tak jak wspominałam, jestem z niego bardzo zadowolona. Na pewno przygotuję osobny wpis.


Japońskie filtry. W zeszłym roku zagłębiłam się w ofertę aptecznych nowości, jednak nie do końca byłam zadowolona z tego kroku. W grucie rzeczy wszystko rozbija się o formuły i konsystencje oraz zachowanie na skórze. O ile na okres jesienno-zimowy nie mam im za wiele do zarzucenia (genialny filtr z LRP orz SVR, będę o nich pisać), tak kiedy robi się cieplej i temperatura przekracza 20 stopni już nie jest tak prosto. Do tego chimeryczna skóra w połączeniu z moimi preferencjami i trybem życia rządzą się swoimi prawami. Dorzucę jeszcze, że retinol włączony do pielęgnacji także nieźle namieszał ;)


W zeszłym roku dostałam od Martyny :* OMI Solanoveil Watery Gel SPF50+ PA++++, który świetnie mi służył dopóki nie zrobiło się zimno. Dlatego też obiecałam sobie, że do niego wrócę. Dlatego po przeczytaniu kilku recenzji dorzuciłam do niego Omi Menturm SOLANOVEIL Watery Essence SPF50+ PA++++. Zakup filtra w żelu firmy Noevir Raysela Protector UV Gel SPF50+ PA++++ poczyniłam za sprawą wpisu Ani - Dwa Koty i czuję, że będę chciała poznać pozostałą część oferty. Evermere Moist Tec UV Gel SPF50+ PA++++ poznałam ponownie dzięki Ani i wiedziałam, że muszę kupić kolejne opakowanie. Nie będę się teraz zbytnio rozwodzić na ten temat, planuję przygotować osobny wpis. Zanim ktoś napisze, ale dużo tego :P dodam, że używam filtrów codziennie i nadal stosuję retinol (planuję zakończyć kurację z końcem czerwca).


Rahua Color Full /link/ - tę serię miałam już okazję przybliżyć na łamach bloga, ale nadal wpisuje się w klimat tego wpisu :)

Zestawienie "sprawdzone, polubione, kupione ponownie" otwierają maski:


REN Evercalm Ultra Comforting Rescue Mask & Clearcalm 3 Clarity Restoring Mask - jakoś nie było okazji, by pisać o nich i zdecydowanie to nadrobię :) Grown Alchemist Deep Cleansing Masque Wheatgerm, Ginkgo & Cranberry /recenzja/ gości u mnie od trzech lat i za każdym razem jestem pod wrażeniem tej maski. Cała trójka to świetny wybór dla cery takiej jak moja, naczynkowej z rosacea bardzo wrażliwej skłonnej do podrażnień, przesuszenia i odwodnienia. Mogę polegać na ich właściwościach i z powodzeniem używać na całą twarz. Dla mnie to bardzo ważne.


The Body Shop Camomile Silky Cleansing Oil - zmęczyłam olejek Miya i musiałam kupić coś na szybko dla odmiany, a tutaj zawsze sprawdza się budżetowa opcja z TBS. Uważam, że to świetny olejek dla tych, którzy wybierają faktycznie emulgujące olejki. Miał swoje pięć minut na blogu /KLIK/ aczkolwiek wraz z upływem czasu doceniam go jeszcze bardziej.


Konjac Sponge - Body Sponge, jedno z niewielu rozwiązań wielorazowego użytku w mojej pielęgnacji. Świetnie zastępuje mi peelingi do ciała, zmywam nią maseczki, używam do mycia (tzn. nie jedna do wszystkiego :P) Wymieniam co 3 miesiące zgodnie z zalecenia producenta. Najczęściej kupuję tę z czerwoną glinką.

My Beauty Diary Natto Fermented Moisturizing Mask. Moja ulubiona firma od masek w płacie ever :D Poznałam je trzy lata temu? jakoś tak ;) Pierwszy zestaw mieszany dostałam od Dwa Koty i do tej pory nie potrafię wyjść z podziwu odnośnie ich właściwości., bo dla mnie ich głównym atutami są: nawilżanie, ukojenie, łagodzenie i wyciszanie rumienia/zaczerwienień. Nie są może idealne, bo płat nie przylega idealnie i muszę go nacinać, w okolicy oczu ale wybaczam :D Nie mają też żadnych infantylnych nadruków (co dla mnie stanowi plus), są za to mocno nasączone. Z reguły trzymam je w lodówce i zapewniam sobie w ten sposób dodatkowe doznania :D


Jeżeli śledzicie moje wpisy, to wiecie że bardzo lubię i cenię ofertę Podopharm, dlatego po raz kolejny uzupełniłam zasoby wybierając Sól o kąpieli stóp z ekstraktem z ziół oraz niezastąpiony Podoflex Przeciwgrzybiczy spray do stóp, w gratisie otrzymałam Regenerujące serum do stóp /recenzja/ które aktualnie stosuję do pielęgnacji ciała (dlaczego i skąd taki wybór wyjaśniłam w recenzji, która jest podlinkowana).


Nie może tutaj zabraknąć miejsca dla oferty NIOD i uzupełniając braki skupiłam się na:
Mastic Must
Hydration Vaccine
Photography Fluid Opacity 12%
Myrrah Clay
Copper Amino Isolate Serum 1%
Multi Molecular Hyaluronic Complex
Survival 0
Fractionated Eye Contour Concentrate
Sanskrit Saponins
Ethylated L-Ascorbic Acid 30% Network
Flavanone Mud
Survival 30


Mam nadzieję, że nie zabraknie okazji do tego, by opisać i przybliżyć te preparaty, o których na blogu nie pisałam. Rozważałam zakup Non-Acid Acid Precursor 15% (NAAP) /recenzja/ ale w tym roku nie będzie jednak miejsca na niego, poza tym stosuję nadal retinol Liq CR (i jest to już dłużej niż 6 miesięcy), więc nie chcę przedobrzyć.


Tonik Eco Tan Water /recenzja/ to pozycja obowiązkowa na mojej półce , zainteresowanych odsyłam do recenzji. To prawdziwa perełka :love:

Takie moje wybory, zakupy mniejsze lub większe. Dajcie znać, czy coś znacie lub co was interesuje najbardziej, a może niektóre kosmetyki są wam dobrze znane?

Pozdrawiam serdecznie :)




Japońska doskonałość: Mandom Bifesta Eye Makeup Remover, preparat dwufazowy do demakijażu oczu

$
0
0


Uwielbiam dobrej jakości dwufazy do demakijażu oczu. Lubię, gdy ta część demakijażu odbywa się szybko, sprawnie i bez podrażnień. Dlatego też za taki kosmetyk potrafię zapłacić więcej, a ograniczona dostępność nie stanowi przeszkody. I tak jest w przypadku Bifesty, z którą zapoznała mnie Dwa Koty i jestem dozgonnie wdzięczna!:) Mija wiele miesięcy od kiedy na mojej półce pojawiło się pierwsze opakowanie (nie ostatnie) i uważam, że należy się jej kilka linijek na moim blogu.


Kupuję ją w ilościach hurtowych (prawie :D), po prostu dobre produkty lubię mieć w zapasie i nie zawracać sobie głowy drobiazgami. Kilka razy ściągałam bezpośrednio z Japonii, a poza tym rządzi sklep Yesstyle i pomoc Ani :*


Opis producenta można przeczytać TUTAJ - strona jest w języku angielskim, dodatkowe opinie znajdziecie na MUA oraz innych stronach. Opakowanie to klasyczna butelka ze sztucznego tworzywa z otworem przez który bez problemu wylewamy pożądaną ilość płynu i tyle. To, co mnie w niej zachwyciło, to brak barwnika tak popularnego w tego typu kosmetykach. Bardzo na plus! Druga sprawa, po wymieszaniu tworzy się coś w rodzaju puszystej śmietanki, fazy łatwo się łączą i mija dość długa chwila zanim ten efekt zaniknie. Najważniejsza jest skuteczność, brak tłustej powłoki, mgły na oczach i jest to, jedna z najbardziej przyjaznych dwufaz do demakijażu oczu z jaką miałam okazję się zetknąć. Bez względu na rodzaj użytych kosmetyków skuteczność jest taka sama, jedyna zmienna, to długość przyłożenia płatka do skóry. Co nie dziwi, bo kosmetyki wodoodporne bądź bardziej upierdliwe tusze (jak np. Chanel Le Volume) potrzebują nieco więcej czasu. Co jest istotne, podczas całego zabiegu nie dochodzi do rozmazywania (co czasami ma miejsce), tylko odbywa się to naprawdę szybko bez zbędnych ceregieli ;) Jestem pod wrażeniem jak rozpuszczany kosmetyk wnika w płatek i usuwane kosmetyki nie tworzą barwnych smug na twarzy. Dzięki niej zmywam też bardziej trwałe pomadki, zwłaszcza te które pozostawiają zabarwione wargi. Wydajna.


Pojemność 145 ml, cena ok. 10 funtów.

Dla mnie ideał i mam nadzieję, że zostanie w ofercie firmy na długi czas. Kto ma ochotę poznać? :)

Pozdrawiam serdecznie :)



Nowe i nowsze cz. II kolorówka

$
0
0


Witam w drugiej części prezentacji nowości z zakresu kosmetyków do makijażu twarzy :) Poprzedni wpis /link/ został poświęcony pielęgnacji, zainteresowanych odsyłam do wpisu. O niektórych produktach napiszę nieco więcej, ponieważ używam ich już od kilku tygodni i co więcej, szybko wyłoniłam faworytów oraz rozczarowania.


Zacznę od Pixie Cosmetics. Z wielu różnych powodów wymyśliłam sobie powrót do minerałów spychając na bok powody dla których je porzuciłam. Nie wiem o czym wtedy myślałam, w każdym razie minerały nie są dla mnie i żadna formuła mnie do nich nie przekona. Koniec kropka. Rozumiem zwolenniczki tego typu kosmetyków, znam osoby na których minerały wyglądają obłędnie jednak sama do nich się nie zaliczam. W taki oto sposób mam dwa podkłady: Minerals Love Botanicals w kolorze Lunar Falls oraz Amazon Gold w odcieniu Victorian Lace. Do kompletu fatalny pędzel Flat Top Buffing Brush o którym pisałam TUTAJ


Do kompletu wybrałam puder glinkowy Clay Delights oraz Mega Matte Kapok Tree Powder i dla odmiany, te dwa pudry okazały się dla mnie bardzo trafione. Idealnie wpisują się nie tylko w moje potrzeby, ale super łączą w codziennym makijażu z filtrami. Prawdziwą wisienką na torcie stała się próbka genialnego pudru Immediate Beauty Powder (rozświetlająco-modelujący) Moon Kissed Beauty, który pokazywałam przy TEJ okazji. Koniecznie muszę kupić pełen wymiar :) I chyba tylko dzięki tym nieoczekiwanym odkryciom odczułam mniejsze rozczarowanie spotkaniem z ofertą Pixie Cosmetics ;)
Przy okazji zakupu pędzla Big Kabuki dobrałam próbki nowego podkładu mineralnego jojoba z Amilie Cosmetics. Podkład nie zachwycił mnie za specjalnie i raczej pozbędę się ich razem z Pixie.


Lumene Invisible Illumination Beauty Serum Light & Instant Glow Watercolor Bronzer kupiłam z myślą o rozwiązaniu "make-up no make-up", które pomimo rosacea coraz częściej stosuję i generalnie mam w nosie na co dzień, że coś się błyszczy, prześwituje itd. Pełen makijaż zostawiam na wybrane okazje i jest mi z tym dobrze. Lumene mile mnie zaskoczyło, na tyle że Beauty Serum właśnie kończę i będę chciała wrócić wczesną jesienią. Na lato, zwłaszcza gdy zrobi się dużo cieplej nie jest to dla mojej mieszanej cery dobra opcja. Brązer ma ładny kolor, jest delikatny i można stopniować efekt nasycenia, mieszać go dowolnie z innymi kosmetykami. Jestem na tak :) Kiedyś dawno temu coś podobnego miałam z firmy Becca i także z przyjemnością stosowałam.


Kevyn Aucoin The Celestial Bronzing Veil Tropical Days (warm bronze) & Tropical Nights (cool bronze) - to była bardzo spontaniczna decyzja i pewnie coś więcej o nich napiszę za jakiś czas. Zdjęcia mało stylowe LOL ale tuż po zakupie od razu oba kolory poszły w ruch i szczerze mówiąc nie pomyślałam żeby przygotować zdjęcia wcześniej. Bardzo odpowiadają kolory, rodzaj wykończenia, nasycenie i trwałość. Do tego pięknie można wymodelować oczy przy pomocy każdego z nich, także super opcja na wyjazd i nie tylko. Jeżeli kogoś interesuje porównanie, pełna prezentacja odsyłam TUTAJ


The Ordinary Colours Serum Foundation 1.0 NS Very Fair (neutral with silver highlights) & Coverage Foundation 1.2 YG Light (yellow undertone with gold highlights) - zastąpiły moje miksery do podkładów i muszę przyznać, że całkiem nieźle wywiązują się z tej funkcji. W takim wydaniu zużyłam jeden z wcześniejszych "kolorsów" i byłam bardzo zadowolona, tak więc przy najbliższych zakupach wybrałam dwa skrajne odcienie.


Hourgalss Ambient Lighting Bronzer Nude Bronze Light & Ambient Lighting Powder Diffused Light - w którymś momencie dotarło do mnie, że żadne słocze na dłoni, sztuczne światło i zagłębianie palca w tester nie pokaże pełnego efektu prasowańców z Hourglass. I dopiero gdy w ruch poszły puchate pędzle oraz dzienne światło zobaczyłam to, czym wiele osób zachwyca się. Niby takie proste, a potrzebowałam czasu i kilku szans. Co nie oznacza, że całą ofertę firmy przyjmuję bezkrytycznie, nie. W każdym razie efekt mnie zadowala, sięgam z przyjemnością i zamierzam zaprzyjaźnić się z nimi na dłużej.


Arch Brow Sculpting Pencil Dark Brunette jest moją ulubioną kredką do brwi. Doskonała formuła, kolor, trwałość. Lubię kredki ABH, kupuję też od czasu do czasu coś nowego/innego, lecz gdy potrzebuję pewniaka, stawiam na Hourglass.


Chanel Le Volume De Chanel Mascara, uwielbiam TEN tusz do rzęs i jest ze mną kolejne opakowanie oraz czekam niecierpliwie na nową odsłonę Chanel Le Volume Revolution. Mam nadzieję, że się nie zawiodę, a raczej moje rzęsy ;)


YSL Le Cushion Encre De Peau refill B40 & korektor Touche Eclat Radiant Touch 01 Rose Lumiere, Shiseido Sheer Eye Zone Corrector 102 Light - to w sumie powrót do ulubieńców. "poduszkę" YSL uwielbiam od chwili premiery /prezentacja/ i tak się złożyło, że wkład kupuję regularnie co kilka miesięcy. Mój kolor to B40. Słynny pisak Touche Eclat wpadł mi ręce podczas wyprzedaży po Nowym Roku, a że ja go bardzo lubię i była to jedna z edycji limitowanych, nie myślałam zbyt długo. Korektor Shiseido także wpisuje się w moje preferencje i jest to kolejny powrót. One co prawda szybko się kończą, ale odpowiada mi formuła, rodzaj opakowania oraz aplikacji. Wypełnią, a raczej już wypełniły miejsce po korektorze by Terry, którego planuję zamieścić recenzję tylko na chwilę obecną nie miałam okazji do przygotowania zdjęć. W ogóle zastanawiam się, czy nie kupić go ponownie bądź korektora z Senny. A może coś całkiem nowego? Jakich korektorów pod oczy używacie i jesteście zadowolone?


Giorgio Armani Lip Magnet Second Skin Intense Matte Color 506 - nie mogłam przejść obojętnie obok tego koloru, a wszystko za sprawą próbki którą dostałam od Hasiaczka :* Do tego mam słabość do kolorowych produktów do makijażu ust z Armaniego. Moim faworytem wszech czasów jest Lip Maestro Intense Velvet Color 501 Casual Pink. Chyba nikogo nie zaskakuje podobieństwo :D


Hourglass Veil Translucent Setting Powder, to jest najnowszy zakup. Trochę popłynęłam na fali odświeżonej miłości do Hourglass i zamówiłam jak tylko pojawił się w sprzedaży. Jeszcze nie wiem co o nim sądzę, za to irytuje mnie opakowanie - wolałabym tradycyjne sitko z blokadą lub po prostu sitko. No ale... jest jak jest ;) Puder ma niesamowicie jedwabistą konsystencję, świetnie odbija światło, ale w mojej ocenie jak na razie, to bardziej puder wykańczający niż utrwalający. Tyle tytułem pierwszych wrażeń.


Oribe Lip Lust Crème Lipstick The Nude, mam z tej serii niesamowitą czerwień i nie mogłam się pędzić od myśli o zakupie tego nudziaka. Teraz oswajam ten kolor :D


Zbiór zakupów z ostatnich 5 miesięcy, bez większych szaleństw i strzałów w ciemno (poza ostatnią pozycją ;)) Rozpusta dopiero nadchodzi :D ale o niej za kilka tygodni.

Pozdrawiam serdecznie :)


Zbliżenie na filtr NIOD Survival 30

$
0
0


Kiedy Deciem zapowiedziało, że w ofercie NIOD pojawią się filtry byłam mocno zaintrygowana. Jak do tej pory większość ich produktów, to dla mnie strzały w 10-tkę które wygenerowały długofalowe związki :) Kupuję regularnie. W chwili, gdy seria Survival weszła do sprzedaży byłam mocno niezdecydowana, z wielu powodów. Skupiłam się na wyszukaniu sensownych publikacji/filmików na YT, bo jak dla mnie to były bardziej pierwsze wrażenia niż miarodajne testy i dzisiaj po 5 miesiącach sięgania po Survival 30 ten wpis to bardziej zapis rozmaitych przemyśleń niż podsumowanie filtra. Na recenzję przyjdzie pora za jakiś czas.


Słowem wstępu warto zaznaczyć, że Survival 30 to filtr mineralny oparty na tlenku cynku i dwutlenku tytanu w otoczce z elastycznych silikonów - pełen opis znajduje się na firmowej stronie KLIK! PPD jest oznaczone przez PA SPF30 (PA+++) zgodnie z wymogami UE i Deciem określa je jako PPD 16, ale to przedział 8-16, nie wnikałam głębiej w temat (Protection Grade of UVA (PA)). Być może gdyby to był mój podstawowy filtr do twarzy podeszłabym inaczej, ale tę część jeszcze rozwinę. Jeżeli ktoś wie więcej, chętnie uzupełnię notkę o miarodajne informacje.


Pominę część odnośnie opakowania, pierwsze partie były z pipetą i dość szybko i sprawnie zastąpiono ją pompką, na całe szczęście! Sama jeszcze nie otwierałam, by sprawdzić jak ona działa bo kupiłam większą partię z pipetą :D Na zdjęciach możecie zobaczyć, że umieszczenie pipety nie było dobrym posunięciem. Ku pamięci! :D


Jak wiecie nie jestem ortodoksyjną filtromaniaczką i taką nigdy się nie stanę, jednak od kiedy włączyłam do swojej pielęgnacji retinol nie ma żartów. Wystarczy mi problemów z rosacea. Także sumiennie się filtruję i przez cały okres zimowy towarzyszył mi SVR Sensifine AR SPF50+, LRP Cicaplast Baume B5 SPF50+, Lancome Soleil Bronzer /recenzja/ oraz po Nowym Roku dołączył Survival 30. Wiosna przyniosła dużo nowości, raz że temperatury stają się coraz wyższe, a po drugie, japońskie filtry odsłoniły pełen wachlarz "kosmetycznej elegancji"@Sugarninjas pozdrawiam i kradnę określenie :D) która nie ukrywajmy, przy filtrach ma ogromne znaczenie. Dla mnie :)

Płynna konsystencja Survival 30 jest delikatnie zwarta, nieco kremowo-żelowa, mieszanka silikonów, polimerów oraz ich pochodnych nadaje dobry poślizg, ALE w mojej ocenie wymaga dobrze przygotowanej skóry. W chwili gdy miałam skórę mocno podrażnioną, przesuszoną, odwodnioną z widoczną wylinką po retinolu, to ten filtr podkreślał wszystkie niedoskonałości. Miałam też ograniczone możliwości jeżeli chodzi o sera bądź koncentraty, na większości z nich niesamowicie się rolował i mogłam zbierać z twarzy strzępki przypominające pozostałości po gumce. Nakładanie go samodzielnie kończyło się podrażnieniem, bo dość szybko zastygał na skórze i czułam ściągnięcie. Sytuacja uległa zmianie od kiedy pod niego nakładam serum Stratia Liquid Gold, wcześniej jeszcze mieszałam serum olejowe Dzika Figa z MMHC z NIOD bądź balsam Indigo Mahalo z tym samym kwasem HA i także było nieźle, ale Stratia jest dużo bardziej komfortowa, szybka w użyciu i przede wszystkim skraca cały proces. Wydaje mi się, że cery typowo tłuste, mieszane mogą być o wiele bardziej z niego zadowolone.

Wrażenia mogę też podzielić na dwa okresy: kiedy było zimno/chłodno oraz gdy zrobiło się ciepło/gorąco. O dziwo okazał się dla mnie dużo przyjemniejszy w pierwszym ujęciu, na pewno w przedziale tak do 20 stopni. Potem niestety już tak kolorowo nie było. Gdy wiosna przeobraziła się w gorące lato przestałam się czuć komfortowo z tym filtrem na twarzy. Po kilku godzinach w plenerze, pod parasolem czułam ściągnięcie i skóra zaczynała mnie nieznośnie swędzieć. W chwili, gdy pojawiły się kropelki potu, zostawiły po sobie białe smugi i po raz pierwszy od dawna poczułam jak skóra się dusi pod filtrem. Niezbyt miłe doznanie. Reaplikacja była też nieco kłopotliwa w takie dni, kończyło się na rolowaniu filtra - mam tutaj na myśli typowe dokładanie filtra bez udziału makijażu.

Nie mam do niego na tyle zaufania, by udać się w plener i wybrać właśnie Survival 30 natomiast jako typowy miejski (domowy) filtr jest całkiem niezły, pod warunkiem że nie ma powyżej 20 stopni. O dziwo, gdy było chłodno (a w tym roku Wyspiarska pogoda wybitnie nie rozpieszczała) spisywał się dobrze. Oczywiście należy pamiętać, że to filtr mineralny więc łatwo go zetrzeć. Niemniej zachowując podstawowe środki ostrożności dobrze się nosi i mam nadzieję, że wywiązuje się ze swojego zadania (o tym się przekonam za jakiś czas ;)).

Pojemność 30 ml, cena 25 GBP, PAO 6 miesięcy. Wydajność nie jest jego mocną stroną, ale z kolei jak na moje potrzeby jest w sam raz. Natomiast gdybym miała bazować wyłącznie na nim, to niestety nie okaże się ekonomicznym rozwiązaniem.

Tyle teorii, teraz pora na prezentację. Odkładałam "sesję zdjęciową" z różnych powodów, ale w końcu nadarzyła się okazja i to w chwili mocnego podrażnienia połączonego z szaleństwem hormonów, które już jest nieco podleczone. Nie mam też już problemów z widocznym łuszczeniem oraz przesuszeniem, jednak na zdjęciach przed i po zobaczycie jak zachowuje się na skórze tuż po nałożeniu, po wchłonięciu i w połączeniu z minimalną porcją makijażu. Światło dzienne, bez udziału dodatkowych lamp.


Na początek nałożyłam filtr na połowę twarzy, widać wtedy jak się zachowuje w trakcie aplikacji oraz na ile i jak wchłania. Od razu dodam, że nie potrzebuje standardowego czasu na wchłonięcie, jednak podczas nakładania trzeba się trochę przyłożyć. Lepiej nakładać mniejsze porcje i zanim się wchłonie dokładać kolejne. Nie jest to problematyczne, natomiast tak mi się go wygodniej używa. Choć odcieniem kojarzy się z filtrami barwionymi, to taki nie jest. Ten efekt zanika wraz z kontaktem ze skórą po dokładnym rozsmarowaniu, a sam kolor wynika z formulacji i użytej technologii "Survival is not a tinted formulation. The slight tinted appearance is derived from the active technologies including Lutein, Fractionated Melanin and Pycnogenol®. This colouring should not be mistaken for pigmented offerings on the market that use makeup pigments to reduce the whitening effect of mineral UV filters." Jak na filtr mineralny osiada dość mocno u nasady włosów (co też dobrze widać), a przy brwiach w ogóle (stanowi to dla mnie zagadkę :D). Nie migruje w okolice oczu i nie podrażnia ich także zaczęłam z powodzeniem nakładać go wokół oczu.


Tak wygląda na całej twarzy po wchłonięciu. Dość często łączę go z pudrem glinkowym Pixie Cosmetics, ale dzisiaj chciałam pokazać go w połączeniu z Estee Lauder Perfecting Loose Powder Translucent. Ponadto odrobina korektora Bobbi Brown Instant Full Cover Concealer na obszary naczynkowe, bardziej dla wyrównania kolorytu niż ukrywania zaczerwienień za wszelką cenę, pod oczami By Terry Terrybly Densiliss Concealer (recenzja pojawi się lada dzień) i Lip Glow 102 Matte Raspberry. Do brwi użyłam żelu ABH Tinted Brow Gel Granite, rzęsy maskara Chanel Le Volume.


NIOD Survival 30 & Bobbi Brown Instant Full Cover Concealer Sand

NIOD Survival 30, Bobbi Brown Instant Full Cover Concealer Sand & Estee Lauder Perfecting Loose Powder Translucent 


Do jego atutów na pewno należy zachowanie się na skórze, przypomina bazę pod makijaż aczkolwiek gdybym nie znała filtrów japońskich bądź koreańskich, to pewnie byłby we mnie większy entuzjazm ;) Na pewno docenią go bardziej osoby ze zdrową skórą bez większych problemów oraz fanki filtrów mineralnych. Dla mnie posiada wady i zalety, które wpływają na jego odbiór. I tak jak napisałam wcześniej, gdybym nie poznała "japończyków" i bazowała wyłącznie na ofercie aptecznej Survival 30 stałby się MEGA odkryciem. Natomiast jest inaczej, a teraz, gdy zaczęłam testy obiecującego SVR Sun Secure Extreme SPF50+ (Multi-resistant ultra-matt gel) widzę, że pojawiają się dodatkowe opcje :) Tak sobie myślę, że gdyby SkinCeuticals Mineral Radiance UV Defense SPF 50 /recenzja/ posiadał właściwości Survival 30, to mógłby stać się jednym z moich ulubieńców.

Na dzisiaj to tyle z mojej strony i na pewno jeszcze wrócę do tematu, by podsumować ten filtr za kilka miesięcy. Zasługuje na to :)

Pozdrawiam :)




Biologique Recherche Serum Erythros - Aktywne serum na naczynka i trądzik różowaty

$
0
0


Dla większości osób interesujących się tematyką pielęgnacji skóry i ciała firmy Biologique Recherche nie trzeba przedstawiać, ale Ci którzy o niej czytają po raz pierwszy dodam, że to francuska firma działająca na rynku od ponad 30 lat. Zainteresowanych odsyłam na polską stronę, gdzie można dowiedzieć się więcej KLIK!

Od chwili, gdy pokazałam na Instagramie serum Erythos dostaję dużo zapytań na jego temat. Postanowiłam napisać o nim kilka słów. Do zakupu podchodziłam kilka razy, ale ostatecznie na początek wybrałam mniejszą pojemność (15 ml) i testowałam na spokojnie, by ostatecznie kupić większe opakowanie (30 ml). Zdecydowałam się na jego zakup, ponieważ szukałam produktu który jednocześnie będzie miał dobry wpływ na obszary naczyniowe i wyciszy zmiany rosacea. Skład INCI przekonał mnie do zakupu i nie żałuję. To serum faktycznie działa.


Opakowanie/dozownik nie stanowi mocnej strony, ale ostatecznie oswoiłam na tyle, że przymykam oko (wszak liczy się zawartość). Niemniej gdyby firma wprowadziła lepsze rozwiązanie nie oponowałabym. Całość wykonana ze sztucznego tworzywa, od spodu posiada gumowy "tłok" dzięki któremu wydobędziemy pożądaną ilość w postaci kropli (to moja robocza nazwa, bo najzwyczajniej w świecie ten gumowy spód poddaje się sile nacisku i tyle ;)). Wodnista konsystencja szybko wnika w skórę pozostawiając ją nawilżoną, zmiękczoną bez lepkiej warstwy. Nie barwi skóry, za to lepiej uważać podczas używania.


Serum sprawdza się u mnie w formie kuracji jak i doraźnego zastosowania wedle potrzeb np. podrażnienie/uczulenie/nieoczekiwane zaczerwienienie itd. Dla mnie to jeden z najlepszych produktów pomocniczych dedykowanych cerze naczynkowej z rosacea.Świetnie "gasi" rumień i z czasem wycisza go coraz bardziej (oczywiście wszystko zależy od tego jakie jest jego nasycenie, kondycja skóry plus cała masa czynników). Redukuje także zmiany rosacea, przyspiesza proces regeneracji. Ładnie wycisza zaczerwienienia wokół widocznych naczynek, uspokaja nadreaktywną skórę. Wyjątkowo szybko łagodzi uczucie pieczenia oraz swędzenia. Stosowany regularnie wyrównuje koloryt cery i odnoszę wrażenie, że jego działanie jest przedłużone. Na tyle, że kiedy skóra jest wyciszona i uspokojona, to sięgam po Erythros raz dziennie co drugi lub trzeci dzień.

W połączeniu z wit. C NIOD ELAN, kwasem laktobionowym Iwostinu, balsamem Rare Indigo Mahalo stał się moim niezbędnikiem. W zależności od potrzeb skóry używam go rano po filtr bądź wieczorem łącząc najczęściej z kremem tej samej firmy Creme Verte Espoir (ale z innymi produktami współpracuje równie dobrze np. Stratia Liquid Gold, Hanyul Rise Essential Skin Emulsion, 'OO' CREAM Protect, Hydrate and Mattify Jane Scrivner bądź Dr. Jart+ Ceramidin). Miałam wiele produktów obiecujących różne rzeczy, tym razem nie zawiodłam się na rekomendacjach Biologique Recherche. Zamiast używać i łączyć ze sobą różne produkty wybieram jeden. Za to JAK skuteczny :) Zalecana jest min. 3 miesięczna kuracja (w stosowanie serum 2 razy dziennie, rano i wieczorem), ale wiadomo, wszystko zależy od potrzeb skóry, schematu pielęgnacji . Początkowo stosowałam się do wytycznych producenta, teraz odeszłam od tego. Niemniej gdybym po raz kolejny była na początku drogi, to trzymałabym się zaleceń.


PAO 12 miesięcy, cena 15 ml/ok. 250 zł, 30ml/ok. 400 zł, dostępność online (wybrane sklepy) oraz stacjonarnie (salony pracujące na BR) - wszystkie informacje na ten temat znajdziecie TUTAJ
W UK to min. Embassy Of Beauty.

Pozdrawiam serdecznie :)


Hourglass Veil -Translucent Setting Powder

$
0
0


Używam, choć bardziej trafione określenie będzie testuję - ten puder od chwili premiery, kupiłam go pod koniec kwietnia na fali odświeżonej miłości do oferty Hourglass. Postanowiłam, że zanim się z nim pożegnam napiszę kilka słów. Prasowane pudry tej firmy są obłędne, pod warunkiem że dobierzemy właściwy odcień oraz rodzaj pędzla. Słocze wyjątkowo mało mówią w tym wypadku, co więcej sztuczne światło też nie jest pomocne. W moim odczuciu, popartym doświadczeniem oczywiście :D najlepiej jest sięgnąć po bardzo puchate i miękkie pędzle, które posiadają luźno ułożone włosie, nie są zbite i bez względu na technikę nakładania uzyskamy ten sam efekt ("prasowańce", czy to pudry, róże, brązery pięknie wyglądają po wtłoczeniu/a'la stemplowanie bądź omieceniu pędzlem).  Kupując wersję sypką byłam pewna, że stanie się on jeszcze lepszą opcją wersji prasowanych. Niestety...

Nie podoba mi się mało funkcjonalne opakowanie. Dużo osób się nim zachwyca (mam praktyczne podejście w tej kwestii), ale zabawa z dozowaniem pudru najczęściej kończy się u mnie większym bałaganem niż zazwyczaj. Niemniej nie zamierzam się nad tą częścią za bardzo rozwodzić ;) Całość wykonana ze sztucznego tworzywa, pudełko jest porządne i masywne. Przeżyło też kilka upadków i nic się nie stało.


Pojemność 10,5 g/ cena £36.00/ PAO 12 miesięcy


Ciekawostką niech będzie umieszczony opis w języku polskim (na pudełku oraz na ulotce KLIK!), wcześniej nie zauważyłam tego a z racji, że firma pojawiła się w Douglasie w Niemczech, to pewnie tylko patrzeć jak zawita do Polski. Oczywiście to tylko moje spekulacje, jednak nie sądzę by to był przypadek.

Skład INCI


The magic of Veil transformed into an ultra-refined loose powder designed to give skin a naturally flawless finish. This finely-milled, weightless powder is formulated with soft-focus light-reflecting particles to instantly blur imperfections and minimize the appearance of pores, fine lines and wrinkles for effortlessly smooth skin. The translucent formula can be used on all skin tones for an invisible, natural skin finish.
• Blurs the appearance of pores, fine lines and wrinkles for an airbrushed finish
• Innovative gold sifter and custom cap allow for the perfect amount of product to be dispensed, without creating a mess
• Sets makeup for longer wear
• Translucent formula leaves an invisible finish, perfect for all skin tones
• Infused with diamond powder for the most refined light refraction without any flashback
• Can be used to bake undereye concealer to prevent creasing
• Formulated without talc

źródło KLIK!


Długo wstrzymywałam się przed podzieleniem własnymi odczuciami, ponieważ na co dzień używam filtrów (a nie jest to produkt stworzony pod ich kątem), więc starałam się sięgać po niego w różnych połączeniach oraz dać więcej czasu na zabawę z tradycyjną kolorówką, a przede wszystkim makijażem (tropikalne lato długo nie odpuszczało). Od razu też napiszę, że z filtrami (różnymi) nie bardzo współpracował, a w przypadku mojej mieszanej cery z aktywną strefą T efekt był taki sobie. W okolicy oczu także go nie widzę, na pewno nie u mnie (bez względu na filtry lub ich brak). Niezależnie od pielęgnacji/rodzaju korektora oraz narzędzi (gąbka BB, pędzle) po utrwaleniu korektora tym pudrem okolica oczu u mnie zaczyna przypominać suchą skorupę. Na dodatek podkreśla wszystkie możliwe linie oraz załamania skóry, nawet te o których do tej pory nie wiedziałam LOL Dlatego też oceniam go wyłącznie w wydaniu tradycyjnym.


Puder posiada niezwykle przyjemną konsystencję, jest bardzo dobrze zmielony. Struktura pudru w dotyku przypomina jedwabisty pyłek. Kolor w opakowaniu to bardzo jasny kremowy beż, ale puder jest transparentny, ładnie stapia się ze skórą wygładzając ją optycznie i odbijając światło. Jednak jeżeli nałożymy go zbyt dużo, potrafi rozjaśnić skórę. Tyle wrażeń odnośnie samego pudru, ponieważ na mojej skórze nie wygląda zbyt dobrze. Jest widoczny przez pewnego rodzaju pudrowość (suche wykończenie, które kojarzy mi się z oprószaniem mąką), do tego właściwości odpowiadające na odbijanie światła podkreślają wszelkie niedoskonałości (żadna z wersji prasowanych nie funduje mi takiego efektu). Nie odnotowałam przedłużenia trwałości makijażu, wręcz mam wrażenie, że moja strefa T przetłuszcza się dużo szybciej przy udziale tego pudru. Na pewno nie zakwalifikowałabym go do pudrów utrwalających (jak to uczynił producent i o czym nas zapewnia). Dla mnie to typowy puder wykończeniowy i w tym zakresie nie mam do niego zastrzeżeń (a to głównie z tego względu, że Veil zaliczę do pudrów pryzmatycznych). TEN efekt rozświetlenia, gry światła na skórze zasługuje na uwagę :)


Spodziewałam się zupełnie czegoś innego. Zakupu nie żałuję, ale ostatecznie puder u mnie nie zostanie. O wiele bardziej lubię wersje prasowane i w planach mam wypełnienie tego miejsca jednym z nich :)

Na koniec dodam, że Hourglass Veil ma potężnego przeciwnika, a jest nim Immediate Beauty Powder (rozświetlajaco-modelujący) Moon Kissed Beauty z Pixie Cosmetics KLIK! O ile wcześniej odnosiłam się do wersji prasowanych, tak od momentu wejścia do sprzedaży wersji sypkiej nie mam żadnych wątpliwości :)


Dobrym posunięciem ze strony Hourglass było wypuszczenie wersji podróżnej tego pudru, co prawda pojawiła się ona trochę później ale i tak mimo wszystko więcej firm mogłoby zastosować podobne rozwiązania.

Pozdrawiam serdecznie :)




Jak oczarował mnie korektor Too Faced Born This Way Super Coverage Concealer/demo

$
0
0


Nie śledzę zbytnio nowości odnośnie kolorówki, ale kiedy długo przed premierą Goss opublikował filmik na temat tego korektora wiedziałam, że MUSZĘ poznać :D Do tego bardzo lubię Radiant Creamy Concealer Narsa, więc lepszej motywacji nie potrzebowałam. Bobbi Brown Instant Full Cover Concealer, to także jeden z faworytów (zwłaszcza do twarzy). Na co dzień lubię delikatne korektory pod oczy, takie jak Shiseido Sheer Eye Zone Corrector oraz By Terry Terrybly Densiliss Concealer. To są moje typy jeżeli chodzi o formuły do codziennego makijażu. Nie lubię takich formuł jak Tarte Shape Tape, czy Nabla Close Up. Miałam zrobić mini wpis na Instagramie, ale pisanie z poziomu telefonu nie należy do moich ulubionych. Dlatego też zapraszam na krótką prezentację.


Too Faced Born This Way Super Coverage Concealer posiada dla mnie fantastyczną konsystencję, delikatnie kremowa którą gładko rozprowadza się na skórze (nie zasycha i nie tworzy suchej skorupy), miękko układa się w okolicy pod oczami bez efektu przesuszenia (co dla mnie jest niezwykle ważne z uwagi na to, że od zawsze ten obszar charakteryzował się suchością). Ponadto ładnie rozświetla i dobrze kryje (łatwo go stopniować). Jest dość gęsty, więc nie wyobrażam sobie nakładać go w ilościach insta-jutubowych. Aplikator wydobywa jednorazowo taką ilość, która starcza mi pod oczy oraz jeszcze na twarz (kiedy zachodzi taka potrzeba), poza tym wolę nabierać korektor pędzelkiem z pacynki. Ta metoda pozwala mi uniknąć efektu szpachli, który można sobie zafundować.


Wybrałam odcień Vanilla, brzoskwiniowo-żółty beż - miałam zamiar używać go wyłącznie do twarzy, ale widzę że pod oczami spisuje się równie dobrze i jestem zadowolona z osiąganego efektu, wykończenia oraz tego jak zachowuje się w ciągu dnia. Dodam od razu, że praktycznie nie utrwalam tego korektora (jedynie delikatnie omiatam całą twarz pudrem sypkim i to wszystko). Trwałości zarzucić mu nie mogę, co więcej nie zbiera się w załamaniach skóry. Jest bardzo plastyczny. Najchętniej używam gąbki BB, ponieważ przyspiesza to cały proces i bez niego trzeba się "naklepać" palcami ;), z kolei pędzlem nie lubię nakładać korektora.



Podoba mi się opakowanie, choć trzeba pamiętać o czyszczeniu wnętrza skuwki (w mojej opinii ze względów czysto higienicznych), pojemność także duża (15ml/PAO 12 miesięcy). Ma niezły skład INCI, może nie jestem ortodoksyjna w tym względzie ale po całym dniu z tym korektorem moja skóra po zmyciu makijażu wygląda dobrze. Nie czuję także żadnego dyskomfortu w trakcie dnia. Jak na razie jestem nim oczarowana za: delikatną i nawilżającą konsystencję, dobre krycie, brak zastygania/ciastkowania/zbierania się w załamaniach skóry/obciążenia delikatnej skóry pod oczami, trwałość, efekt rozświetlenia. Moim zdaniem ma duże szanse na zastąpienie Narsa Radiant Creamy Concealer, i choć Too Faced nie jest firmą za którą szaleję ;) tak TEN korektor sprawił, że mocno mu kibicuję i trzymam kciuki. Na pewno wrócę z pełną recenzją, lecz nie mogłam sobie odmówić przyjemności podzielenia się pierwszymi wrażeniami :)) Do tego na tle korektorów, które do tej pory chwaliłam i doceniałam Super Coverage Concealer zaczął od wysokiego "C" :D i to także zasługuje na wyróżnienie. No i bez zarzutu współpracuje z filtrami, a tego pominąć nie mogę!

Pozdrawiam serdecznie :)



Starting Over Tag vol. II/Zaczynając od zera - kolorówka

$
0
0



4 lata temu podjęłam się wyzwania i przygotowałam moją wersję Starting Over Tag KLIK! Była to fajna zabawa i postanowiłam dzisiaj ją powtórzyć, ale skupić się wyłącznie na makijażu (zgodnie z oryginalną wersją). Od jakiegoś czasu przechodzę przez etap zmian i skupiam się na dopieszczeniu części odpowiadającej za makijaż. Ma być przede wszystkim funkcjonalnie, praktycznie, komfortowo i bez poczucia kupowania czegokolwiek do szuflady. Co się zmieniło? Zapraszam :)


1. Podkład. Tutaj miałam małą zagwozdkę, byłam bliska wybrania It Cosmetics Your Skin But Better CC+ SPF 50+ Light, który kupiłam po tamtej prezentacji ale ostatecznie wygrał YSL Le Teint Touche Eclat Awakening Foundation /Podkład rozświetlający (nowa wersja) /recenzja/ Jest moim pewniakiem w prawie każdych okolicznościach (pomijając tropikalne lato LOL), bardzo łatwo można stopniować efekt krycia, podoba mi się to jak leży na mojej skórze.


2. Korektor. Too Faced Born This Way Super Coverage Multi-Use Sculpting Concealer, ten wybór chyba nikogo nie zaskoczy po zamieszczonym demo na blogu /KLIK/ Rozświetla, zapewnia dobry poziom krycia który można stopniować, trwały, nieźle też zastępuje podkład gdy nie chcę robić pełnego makijażu. Oby tak dalej :))



3. Brwi. Anastasia Beverly Hills Tinted Brow Gel Granite /KLIK/ byłam bliska wybrania także kredki Hourglass, ale jeżeli ma to być tylko 10 produktów wybrałam żel. Z kolei regularnie nakładam na brwi hennę, więc wybór był prosty ;) Dodam, że firma postanowiłam zmienić nieco opakowanie i budowę szczoteczki, wg mnie na PLUS. Nie jest to jakaś rewolucja, lecz zostałam mile zaskoczona.



4. Tusz do rzęs zaczął stanowić dla mnie moją bazę makijażu, więc lubię gdy są one pogrubione z widoczną objętością i pociągnięte smolistą czernią. Od ponad roku dałam się ponieść fali Le Volume De Chanel Mascara i dołączyła do niej nowa odsłona Le Volume Revolution De Chanel Extreme Volume Mascara 3D printed brush. Nie wiem, którą wolę bardziej, niemniej to jest kosmetyk bez którego nie mogę się obejść. Jest mocno, wyraziście, z pazurem a co więcej ma świetną jakość. Uwielbiam :love:



5. Cień w sztyfcie. Wróciłam do kremowych sztyftów i oczarował mnie Long- Wear Cream Shadow Stick w kolorze Taupe z Bobbi Brown. Dostałam przy zakupach miniaturę i wiem, że kupię wersję pełnowymiarową. Uwielbiam ten kolor na dolnej linii rzęs, w załamaniu powieki (wtedy też utrwalam/pogłębiam efekt przy pomocy brązera). Na mojej skórze ten kolor wygląda bardzo naturalnie i jednocześnie pięknie podbija kolor tęczówki. Do tego jest matowy, to lubię :)



6. Puder. NARS Translucent Crystal Light Reflecting Setting Powder /recenzja/ gdybym miała rozszerzony budżet dobrałabym jeszcze Bikor Tokyo /recenzja/ ale trzymając się zasad, wybieram Narsa :) Nie chcę się powtarzać, więc zainteresowanych odsyłam do recenzji obu pudrów.


7. Bronzer. Hourglass Ambient Lighting Bronzer Nude Bronze Light, stał się jednym z moich ulubionych brązerów (aczkolwiek opanowała mnie mała obsesja na tym punkcie :D) i po niego sięgam najchętniej od kiedy kupiłam. Stał się także moim pierwszym wyborem. Jestem bardzo zadowolona z efektu, trwałości oraz wydajności. Kiedy nie mam czasu zastępuje także cienie do powiek, świetnie się modeluje oko przy jego pomocy.


8. Róż. Hourglass Lighting Blush Diffused Heat. Z jednej strony chciałam wybrać coś z Chanel, ale każdy pochodzi z limitowanki więc postawiłam na produkt, który kupiłabym bez problemu. Jest to bardzo ciekawy odcień, i podoba mi się jak ożywia twarz, nadaje promienny rumieniec. Ponadto ładnie też wygląda na oczach :)


9. Usta. Dior Lip Glow - zawsze i wszędzie, uwielbiam za efekt, właściwości. C U D O!


10. Perfumy. Naomi Goodsir OR du SERAIL /recenzja/ ten zapach mną zawładnął od pierwszej chwili, gdy go poznałam i TA miłość trwa nadal. Oby nigdy nie przeminęła! Signature scent.


Na rzecz perfum zrezygnowałam z rozświetlacza, bo uznałam że bardziej brakowałoby mi zapachu :DDD a z kolei róż zawiera drobinki, więc tyle błysku i blasku starczy. Nie brałam także pod uwagę cieni (jakże łatwo było z nich zrezygnować) bo na co dzień częściej modeluję oczy przy pomocy brązera i różu właśnie, a z kolei kremowy cień w sztyfcie BB spełnia moje potrzeby. Tusz Chanel zapewnia mi taki efekt, że nie odczuwam braku kreski na oku i w obliczu takiego wyzwania byłabym skłonna zrezygnować z eyelinera/kredki.


Co znalazłoby się w Waszej kosmetyczce gdybyście miały skompletować ją od początku mając do wyboru tylko 10 pozycji? Kto ma ochotę przyłączyć się zabawy?


Pozdrawiam serdecznie :)



Dlaczego wybrałam etylowy kwas askorbinowy NIOD Ethylated L-Ascorbic Acid 30% Network (ELAN vs ELAN 2)

$
0
0


Witamina C w mojej pielęgnacji występuje od bardzo dawna, ale z reguły były to mniejsze stężenia (różne formy z przewagą kwasu askorbinowego). Niestety ze względu na bardzo wrażliwą cerę, naczynkową z rosacea niezbyt chętnie podejmowałam próby wypróbowania czegoś nowego. Prawdziwym przełomem było poznanie koncentratu Liqpharm Liq CC Rich /recenzja/ który zarazem "otworzył" drzwi na oścież i zdecydowałam się na testy Ethylated L-Ascorbic Acid 30% Network (ELAN). W taki oto sposób odkryłam etylowy kwas askorbinowy (INCI: 3-0-Ethyl Ascorbic Acid ) i zapragnęłam więcej.

Pierwsza wersja ELAN opierała się Etoksydiglikolu (Ethoxydiglycol), który pełnił rolę rozpuszczalnika (jest także nośnikiem dla substancji aktywnych, poprawia lepkość). Niestety poprzez regulacje UE (rozporządzenie komisji UE 2016/314) zostały nałożone ograniczenia względem tego składnika (chodzi o maksymalne stężenia w preparacie gotowym do użycia). Nie będę zagłębiać się w szczegóły, bo każdy może sobie o tym poczytać natomiast Deciem wycofało swoje serum z Europy (podobnie jak Hylamide C25). Byłam bardzo niepocieszona, bo akurat ELAN odpowiada mi pod każdym względem (fantastyczna formuła a'la suchego olejku) i miała ściągać kolejne opakowania ze Stanów, kiedy to z pomocą przyszła mi Magda (Kociamber w podróży :)). Dzięki Jej propozycji kupiłam dwa opakowania, które zaspokoiły moje potrzeby. W międzyczasie okazało się, że Deciem cały czas szukało rozwiązania dla tej sytuacji. Na rynek zostało wypuszczone serum z The Ordinary Ethylated Ascorbic Acid 15% Solution, które zakupiłam jak tylko weszło do sprzedaży.


W nowej odsłonie EAA został zastosowany glikol roślinny (propanediol), który w przypadku serum The Ordinary okazał się dla mnie fatalny w odbiorze. Próbowałam się przemóc, lecz gęsta, lepka i tłusta konsystencja nie zachęcała. Serum długo się wchłaniało (i tak miałam wrażenie, że cały czas pozostaje na skórze niewidzialny film, który czuję w ciągu dnia). Używanie w wersji na dzień pod filtr było prawdziwą męczarnią, co więcej cała "procedura" porannej pielęgnacji znacznie się wydłużała. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że nadejdzie tropikalne lato ;)) ale czułam, że nie jest to produkt dla mnie. Zrezygnowałam z dalszych prób i przekazałam buteleczkę nowej właścicielce mając nadzieję, że będzie miała więcej radości i przyjemności niż ja. Nie byłabym w stanie użyć go do końca, a tym bardziej gdy zrobiło się bardzo gorąco. Druga sprawa, mam tak ułożony schemat pielęgnacji że o wiele bardziej odpowiada mi używanie witaminy C na noc, i tutaj po raz kolejny wygrywa ELAN. W każdym razie wiadomość o wznowieniu dostępności ELAN 2 i C25 przyjęłam z umiarkowanym entuzjazmem, ponieważ w ich składach także znalazł się propanediol. Zniechęcona przez EAA z The Ordinary odłożyłam plany zakupowe na kiedyś tam. Niemniej ubywająca ilość ELAN wciąż przypominała o drugiej wersji, którą w końcu kupiłam. Ciekawość zwyciężyła.


ELAN 2 stosuję od ponad 1,5 miesiąca i muszę przyznać, że choć już nie posiada formuły a'la suchy olejek, to jego konsystencja oraz zachowanie na skórze jest zupełnie inne niż TO EAAA. Oczywiście nadal czuć pewną tłustość, lecz dość szybko się wchłania, nie pozostawia na skórze odczuwalnej warstwy (aczkolwiek widać, że skóra się lekko błyszczy). W zasadzie gdyby to był produkt do stosowania w wersji na dzień, to nadal byłby komfortowy. Niemniej jest to serum przeznaczone do stosowania na noc. Dużo czytałam na ten temat i choć dużo osób poleca wit. C pod filtry, tak ja wybrałam opcję nocną. Widzę, że moja skóra zupełnie inaczej reaguje, co więcej używam serum co drugą lub trzecią noc i efekty potrafią uzależnić. Zgadzam się, że kwas askorbinowy pokazuje działanie dużo szybciej, jednak etylowy kwas askorbinowy daje mi znacznie lepsze efekty przede wszystkim w kwestii wzmocnienia skóry (naczynka są mniej widoczne)  a z kolei skutecznie "wygasza" zmiany rosacea (szybciej się goją, regeneracja skóry następuje. Liq CC Rich sprawiło, że nabrałam ochoty na więcej i ELAN pokazało, że może tak się stać.Dodam, że produktów NIOD używam już blisko dwa lata i jest to oferta, która trafia w moje potrzeby w 99% Nie znam innej firmy, której poszczególne serie kupowałabym z równie dużym entuzjazmem :D




Na zakończenie dodam, że etylowy kwas askorbinowy nie wywołał żadnych działań niepożądanych. Skóra nie zareagowała zaczerwienieniem, pieczeniem bądź okresowym rumieniem. Od kiedy włączyłam EAA do swojej pielęgnacji widzę jak wpłynęła na kondycję skóry, która jest bardziej elastyczna/promienna/gładka o wyrównanym kolorycie (co akurat przy rosacea nie jest takie proste). Po raz kolejny przekonałam się także, że oferta NIOD mnie nie zawodzi. Nie zamierzam też wprowadzać nic nowego, to serum z wit. C zaspokaja wszystkie moje potrzeby, a nawet więcej :)

EAA z The Ordinary (PAO 12 miesięcy/cena 18 funtów), , NIOD ELAN (PAO 6 miesięcy, cena 50 funtów) & ELAN 2 (PAO 6 miesięcy, cena 35 funtów) - każde z nich jest bezbarwne przy czym EAA z TO oraz NIOD ELAN 2 posiadają lekko cukierkowy? zapach (tak mi się kojarzy ;)).

Całą ofertę Deciem można przejrzeć na ich oficjalnej stronie /KLIK/ i jednocześnie złożyć zamówienie online (wysyłają także do PL). Poza tym ofertę Deciem z dostawą do PL posiada Lookfanatstic, Cult Beauty, Beauty Bay oraz Feelunique. 

Dostaję wiele zapytań co w takim razie z Liq CC Rich? Nadal je lubię, jednak nie będzie moim pierwszym wyborem dopóki będę miała w zasięgu ELAN z NIOD ;) Tak to już jest, niemniej serum Liqpharm to dobra budżetowa opcja, którą warto poznać.


Pozdrawiam serdecznie :)



Czy tusz do rzęs może zaskoczyć? Chanel Le Volume De Chanel Mascara & Le Volume Revolution De Chanel Extreme Volume Mascara 3D printed brush

$
0
0


Tusz do rzęs. Od dziecka marzył mi się wachlarz kruczoczarnych rzęs, ale Matka Natura zadecydowała inaczej, z czasem pogodziłam się z tym faktem. Aczkolwiek nie było to takie łatwe, jako nastolatka (zbyt długo chciałam wierzyć reklamom) byłam zbyt naiwna, bo zachwycały mnie zdjęcia z kolorowych magazynów a potem jako dorastająca panna nadal byłam mało odporna na obietnice producentów i magiczne zdjęcia (tak, przerobiłam zabawę z olejkiem rycynowym oraz odżywkami na jego bazie). W pewnej chwili porzuciłam marzenia o kruczoczarnych rzęsach i poszybowałam dalej. Zaczęłam używać kolorowych maskar i w którymś momencie trafiłam na cudowny odcień niebieskiego (coś pomiędzy lazurowym błękitem a lapis lazuli), by za kilka lat odkryć genialną serię Luminelle Yves Rocher /recenzja/ oraz /pełna prezentacja/ którego używałam ponad 20 lat i nie wybaczę firmie decyzji o wycofaniu tego tuszu, który miał nie tylko idealny kolor ale i formułę. Zapasy się skurczyły a ja pogodziłam się, że nie znajdę jego następcy pośród oferty premium. Niestety. Testowałam różne warianty, żaden nie dorównał YR. Wtedy też postanowiłam zarzucić poszukiwania i wrócić do klasyki, czyli czerni.

Mam za sobą różne doświadczenia, lepsze i gorsze, bez ograniczeń cenowych. Jednak tak naprawdę żaden tusz do rzęs nie zrobił WOOOW. A jeżeli jakimś cudem tak się wydarzyło, to znikał z oferty wrrr (też tak macie?). Przeważnie jednak pojawiało się jakieś "ale", o ile przy kosmetykach drogeryjnych mogę przymknąć oko, to przy półce selektywnej nie (logiczne, że skoro wydaję ponad 100 zł na tusz, to chcę by spełniał swoje zadanie od początku do końca).


Moje rzęsy nie należą do imponujących, na dodatek są jasne (więc kompletnie ich nie widać :/) i bez tuszu nie istnieją. Uważam, że brwi i rzęsy to prawdziwa rama dla oczu :) O ile z brwiami sobie poradziłam, tak z rzęsami średnio wychodziło. Dodam, że ja nie lubię u siebie sztucznych rzęs, dlatego odpada ta opcja okazjonalnie a tym bardziej na co dzień. Wszelkie inne dodatki także mnie nie interesują. 


Przez chwilę interesowałam się odżywkami do rzęs, ale przy okazji tego wpisu wyjaśniałam dlaczego nie jest to wariant dla mnie /KLIK/ Używałam także maskar, które zawierały dodatki odpowiadające za kondycję rzęs (min. Gosh, by Terry) i nie wspominam zbyt dobrze tego okresu (cykl wzrostu to jedno, ale pojawiły się duże prześwity/rzęsy o różnej długości i w efekcie używanie tuszu w ogóle nie wchodziło w rachubę). Dlatego też zwracam uwagę na to, co wybieram do codziennego makijażu oczu. Od lat za to w mojej kosmetyczce jest miejsce na bazę pod tusz i wielokrotnie ratowały one sytuację. Niemniej cały czas liczyłam, że na rynku pojawi się coś, co zadziało samodzielnie :)
Mam ścisłe grono faworytów, ale kiedy pojawia się okazja by poznać coś nowego, co akurat wpisuje się w moje potrzeby, to dlaczego nie. Co prawda nie mam zbyt dobrych wspomnień odnośnie oferty Chanel, ale dostałam miniaturę i tak się zaczęło. Dzisiaj opowiem o największych zaskoczeniach.



Moje oczekiwania:
U mnie tusz do rzęs "żyje" max. 3 m-ce, musi być do użycia od razu (nie ma mowy o odkładaniu na potem żeby zgęstniał), ma ładnie pogrubiać, nadawać objętości, lekko unosić rzęsy (od podkręcenia mam zalotkę), nie kruszyć się w ciągu dnia i być trwały (zero rozmazywania). W duecie z baza pod tusz ma nadawać efekt sztucznych rzęs. Nie sprawiać problemu podczas demakijażu (oczywiście dobra dwufaza to podstawa). Nie podrażniać i nie rozmazywać się kiedy zaczynają mi łzawic oczy. Łatwy podczas aplikacji, zero bałaganu (np. odbijania sie na górnej powiece podczas malowania rzęs).


Od ponad roku używam Le Volume De Chanel Mascara, uwielbiam za efekt jaki mogę nią osiągnąć, ale ma też kilka wad (które w ogólnym rozliczeniu nie są dla mnie dominujące, tak jednak nie sposób o nich nie wspomnieć) - gdy tusz jest świeży, to przez jakiś czas podczas nakładania łatwo nim pobrudzić powiekę. Nie jest to nic strasznego, ale szczoteczka jest dość specyficzna i musiałam się nauczyć jej obsługi. Przez długi czas musiałam mieć pod ręką patyczki kosmetyczne, by w razie potrzeby dokonać korekty. Nie wiem od czego to zależało, ale niektóre egzemplarze gęstniały szybciej. Mnie to nie przeszkadza, bo tusz i tak wymieniam co 3 miesiące, ale jeżeli ktoś chce wykorzystać cale PAO (6 miesięcy), to może być problem. W początkowej fazie używania na czubku szczoteczki po wyciągnięciu całego aplikatora ZAWSZE było zbyt dużo produktu. Ten nadmiar odruchowo ściągam i zostawiam na wierzchu dłoni (bo co z tym zrobić, nie lubię nadmiaru zostawiać na gwincie tuszu). Potrafi sklejać, także to nie jest tusz, którego mogłam używać w ciemno na szybko (na pewno nie na początku). Wymagał oswojenia. Nie mam zastrzeżeń co do koloru, jest to piękna nasycona czerń. W połączeniu z dowolną bazą potrafi wyczarować efekt sztucznych rzęs, choć z reguły na co dzień noszę jedną warstwę, która ładnie wydobywa i podkreśla moje rzęsy. Jedynym minusem dla mnie osobiście stało się delikatne odbijanie pod brwiami oraz pod oczami, jednak działo się to tylko podczas tropikalnego lata bądź w okresie wzmożonego wysiłku. Nie jest to tusz wodoodporny, i nie działo się to notorycznie więc jestem w stanie przymknąć oko na tego typu mankamenty. Mimo wszystko w ekstremalnych okolicznościach wymaga kontroli. Pojemność 6g/cena 28 funtów


Le Volume Revolution De Chanel Extreme Volume Mascara 3D printed brush. Kiedy tylko pojawiły się materiały promocyjne na jej temat wiedziałam, że MUSZĘ kupić. I już :D Czułam, że będzie to jeszcze lepsza wersja niż klasyk. Nie zawiodłam się! Szczoteczka została dopieszczona na tip top, formuła także jest inna. Myślę, że jeżeli ktoś poznał Revolution niekoniecznie będzie sięgać po wersję Le Volume ;) Sama do końca nie potrafię zdecydować, myślę że to przyjdzie z czasem. Chyba :D Wkrótce miną 3 miesiące od kiedy jej używam, kolejna już kupiona więc to dobry moment na małe podsumowanie. Szczoteczka jest świetna, dużo lepiej współpracuje z moimi rzęsami niż klasyk. Łatwiej też się nią operuje, przy czym do maksymalnego podkreślenia rzęs nie potrzebuję bazy. Tusz sam w sobie pięknie nadaje objętości. Przestałam także sięgać po zalotkę (chyba, że chcę MEGA efektu, to wtedy tak, idzie w ruch). Wspaniała smolista czerń, tak jak lubię! Jest mocna, widoczna i pokrywa rzęsy idealnie. Ładnie je unosi i zapewnia utrwalony efekt przez cały dzień. Nie brudzi okolic oka podczas nakładania, ale po wyciągnięciu szczoteczki dobrze jest ściągnąć nadmiar tuszu u nasady. Nie odbija się na górnej powiece, nie tworzy efektu pandy. Nie wykrusza się w trakcie dnia. Na chwilę obecną muszę też podkreślić fakt, że choć nie jest to tusz wodoodporny, to jednak dobrze sobie radzi z potem (tropikalne lato tak to ty ;)) oraz dużą wilgotnością, deszczem oraz wzmożonym wysiłkiem. Zaliczył także egzamin podczas męczącego łzawienia oczu. Jestem ciekawa jak będzie dalej :) Pojemność 6, cena 28 funtów, PAO 6 miesięcy.


Obie maskary spełniają moje wymagania przy czym wydaje mi się, że Le Volume Revolution zasili pulę ulubieńców a wersja klasyczna będzie musiała ustąpić jej miejsca ;) Na pewno za jakiś czas pojawi się aktualizacja, zwłaszcza że lubię sprawdzić tusz do rzęs w każdych możliwych warunkach. No i też przywiązuje się do danego produktu. Niemniej na chwilę obecną są to moje hity i nie szukam niczego nowego.

Na zdjęciach można zobaczyć jak wyglądają aplikatory w wersji "saute" ;) Widać dokładnie różnice, budowę oraz rozmieszczenie włosków/wypustek. Taka ciekawostka :)

Chanel Le Volume De Chanel Mascara


Chanel Le Volume Revolution De Chanel Extreme Volume Mascara 
3D printed brush


Czasami mi sie wydawało, że nie ma złych kosmetyków ;) bo wszystko zależy od naszych preferencji oraz "materiału", że tak się wyrażę ALE teoretycznie żadna z maskar Chanel nie miała u mnie racji bytu, a jednak! od lat toczyłam małą bitwę pt. "szczoteczka vs formula" i dopiero Le Volume Revolution De Chanel śmiało mogę powiedzieć, że obie te rzeczy mają znaczenie. Chcę więcej!

Pozdrawiam serdecznie :)


Prze-reklamowane: Sol de Janeiro brazylijskie piękno, czy marketingowy sukces?

$
0
0


Opowiem dzisiaj o kilku kosmetykach Sol de Janeiro, które przywędrowały do mnie w prezencie urodzinowym od Martyny :* Cały zestaw miałam na liście zakupowej, ponieważ wyjątkowo spodobał mi się zapach. Myślę, że to on jest największym wabikiem. Bo tylko w taki sposób mogę racjonalnie wyjaśnić moją słabość do tego zestawu, bo same kosmetyki są totalnie nie warte swojej ceny. Za to mają świetny marketing i zostały odpowiednio wypromowane. Firma pochodzi z USA
Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej zajrzyjcie na oficjalną stronę /KLIK/ Odpowiednia oprawa, historia, opakowania i...zapach, a mamy idealny przepis na sukces? Chyba tak, to mimo wszystko dużo osób chętnie sięga po te kosmetyki.

Przedstawię nawilżający kremowy żel do prysznic Brazilian 4 Play Moisturizing Shower Cream-Gel (90ml/£10.00; 385ml/£21.00), balsam do ust Brazilian Kiss Cupuacu Lip Butter (6.2g/£15.00), mgiełkę Brazilian Crush Body Fragrance Mist (90ml/£18.00; 240ml/£32.00) oraz krem do ciała Brazilian Bum Bum Cream (75ml/£18.00; 240ml/£44.00) - na plus oceniam wybór ze względu na pojemności, to przemyślana i dobra opcja, szczególnie że nawet najwspanialszy zapach potrafi zmęczyć :P Sol de Janiero znajdziecie także w polskiej Sephorze.


Zapach, kluczowy element całej serii - słodka kompozycja, która jak dla mnie łączy nuty karmelu oraz wanilii. Przypomina masę krówkową :D Mnie się także kojarzy ze skórą rozgrzaną przez słońce, morską bryzą i olejkami do opalania. Wyjątkowo spodobała mi się taka mieszanka, w której dużo słodyczy ale nie jest ulepkowata i nie wywołuje zmęczenia. Po części pewnie dlatego, że choć intensywna na początku, to szybko zanika pozostawiając subtelną woń na skórze oraz ubraniach (w przypadku mgiełki oraz kremu do ciała).


Zacznę od ulubieńca, czyli Brazilian Crush Body Fragrance Mist która umilała mi tegoroczne lato i nadal jeszcze z chęcią po nią sięgam, gdy nie mam nastroju na perfumy ale zapach musi być :D Nie wiem dlaczego miałam w głowie zakodowane, że ona jest bez alkoholu - bo on jednak jest i poczujemy go na początku aplikacji, ale trwa to zaledwie kilka sekund (szybko wyparowuje dla przykładu w mgiełkach BBW trwa to dłużej w moim odczuciu). Jak na mgiełkę ma niezłą trwałość, zwłaszcza na ubraniach. 


Pojemność 90 ml jest dla mnie optymalna, do tego opakowanie wykonano ze sztucznego tworzywa, więc lekkie i poręczne (wyjazdy i te sprawy). Dozownik idealnie dopasowany, bo faktycznie dostajemy obiecywaną mgiełkę, a nie np. skoncentrowany strumień jak to czasem bywa. Jeżeli tylko nie znudzi mi się zapach, kupię kolejne opakowanie zwłaszcza gdy będzie jakaś zniżka bądź inna dobra oferta cenowa.



Brazilian 4 Play Moisturizing Shower Cream-Gel posiada świetną konsystencję (gęsta, zwarta - idealny kremowy żel), do tego bardzo wydajny i choć zapach utrzymany w stylu całej linii, to jest nieco mniej intensywny (i oceniam to na plus). Z tymi obietnicami nawilżenia mogłabym polemizować, jednak skóra po kąpieli nie jest ściągnięta i nie czuję żadnego dyskomfortu. Spodobał mi się, jednak na rynku jest ogromna konkurencja w tym przedziale i za mniej więcej te same pieniądze mogę wybrać coś z Molton Brown, Lush, BBW bądź innej firmy.



Brazilian Kiss Cupuacu Lip Butter, opakowanie jest ogromne! Nie ginie w czeluściach torebki i jest łatwy do odnalezienia. Sztyft jest dobrze osadzony, nie kruszy się w trakcie używania. Co mnie zaskoczyło, to kiedy już wydawało mi się że go zużyłam, to w części nasady było jeszcze bardzo dużo produktu. Poza tym to zwyczajny balsam w sztyfcie, który natłuszcza usta, posiada przyjemny słodki posmak i zapach. Nie robi nic, czego nie dokona szereg pomadek ochronnych. Mam wypielęgnowane usta, bardzo dbam o to, by nie dochodziło do podrażnień, nie były spierzchnięte itd. jednak po całym dniu z tym sztyftem musiałam na noc zaaplikować grubą warstwę swojego ulubionego balsamu na lanolinie, by rano były miękkie i gładkie. Brazilian Kiss Cupuacu Lip Butter to raczej coś, czym można poratować się w ciągu dnia, ale nie posiada właściwości pielęgnujących o których wspomina producent. Ładne opakowanie i to wszystko. 


Dodam, że w ciągu dnia bez względu na warunki (plener czy pomieszczenie) balsam szybko znika z ust i pozostawia mało przyjemne uczucie. Musi być często nakładany przez co staje się mało wydajny. Fajny skład INCI, lecz dla mnie to przeciętny kosmetyk do którego wracać na pewno nie będę.

Cera Alba/Beeswax/Cire d'abeille, Helianthus Annuus (Sunflower/Tournesol) Seed Oil, Cocos Nucifera (Coconut/Noix de Coco) Oil, Olea Europaea (Olive) Oil, Vitis Vinifera (Grape/Grain de Raisin) Seed Oil, Theobroma Grandiflorum (Cupuaçu) Seed Butter, Rosmarinus Officinalis (Rosemary/Romarin) Leaf Oil, Tocopherol, Cannabis Sativa Seed Oil, Aroma/Flavor, Euterpe Oleracea (Açaí/Açaï) Fruit Oil, Aloe Barbadensis Leaf Extract, Benzyl Benzoate


Brazilian Bum Bum Cream potraktowałam jako typowy gadżet oraz dodatek do wzmocnienia zapachu mgiełki, a to dlatego że poza delikatnym efektem chłodzenia (jest to bardzooo subtelne), rozświetleniem (mika robi swoje), wygładzeniem, szybkim wchłanianiem i boskim zapachem nie ma nic więcej do zaoferowania. Świetna budyniowa konsystencja gładko rozprowadza się na skórze i szybko w nią wnika. Nie pozostawia tłustego filmu, w zasadzie gdyby nie zapach, to nie wiedziałabym że cokolwiek nakładałam na skórę. To mnie zaskoczyło przy tak bogatej formule. Identyczne wygładzenie oferuje mnóstwo innych kosmetyków do pielęgnacji ciała, także nie jest to coś zjawiskowego. A ja na pewno tego nie poczułam.


Odkładając na bok moje uwielbienie do zapachu widzę zestaw kosmetyków, do których idealnie pasuje miano gadżetów-umilaczy. Właściwości są mocno przeciętne, co więcej, na rynku nie brakuje produktów którymi bez problemu je zastąpimy. W czym więc tkwi sekret? Dobra reklama, szata graficzna oraz walory zapachowe - to jedne z elementów tej szalonej karuzeli. Kto się na niej znajdzie? :D


Dla mnie to świetny prezent, ale też nie oczekiwałam od tych produktów niczego spektakularnego. Pewnie gdybym ich nie znała wcześniej, to byłoby O G R O M N E rozczarowanie, bo faktycznie cena nie idzie w parze z jakością. Mogę tylko sugestywnie potrząsnąć pośladkami LOL

Pozdrawiam serdecznie :)



Moje doświadczenia z retinolem /Liqpharm Liq CR Serum Night 0.3% Retinol SILK/

$
0
0

W zeszłym roku gama oferty Liqpharm powiększyła się o serum na noc z retinolem. Na blogu dzieliłam się pierwszymi wrażeniami /KLIK/ gdzie opisałam nie tylko popełnione błędy, ale także to jak skóra zareagowała na wprowadzony retinol. W sieci nie brakuje wskazówek oraz recenzji, jednak mało jest na ten temat ze strony osób z cerą naczyniową oraz rosacea, bardzo wrażliwą i skłonną do podrażnień/alergii. Dlatego ten wpis podzielę na dwie części, w pierwszej omówię co sprawdza się w moim przypadku, na co kładę największy nacisk i jak podchodzę do pielęgnacji specjalnej, której częścią stał się retinol Liq CR. W drugiej zaś części skupię się już na samym produkcie, by podsumować moje wrażenia oraz dlaczego do niego wróciłam i nie szukam niczego nowego. Zapraszam serdecznie :)



Jeżeli masz cerę naczynkową lub naczynkową z rosacea (ale zresztą nie tylko) i rozważasz kurację z retinolem/retinoidami, a masz wątpliwości/pytania itd. to najlepiej skorzystaj z konsultacji ze specjalistą. Nie opieraj się wyłącznie na tym co przeczytasz w sieci, bo żaden artykuł/wypowiedź z Internetu nie zastąpi spotkania z lekarzem. Nie każdy z powodzeniem może korzystać z właściwości retinolu, nawet pomimo niskich stężeń reakcje skóry bywają różne. A jeżeli do tego dochodzi określony problem dermatologiczny, to naprawdę nie warto eksperymentować na własną rękę. Lepiej omówić z lekarzem nie tylko naszą pielęgnację, ale też i nawyki oraz preferencje. 

Ziemolina stworzyła wartościowy i godny uwagi wpis na temat kuracji retinolem /KLIK/ w którym zostało czytelnie rozpisane krok po kroku jak rozpocząć stosowanie, na co zwrócić uwagę itd. Znajdziecie tam wszystko, co warto wiedzieć. Będzie to moja baza, taka by nie powielać wszystkich informacji i jednocześnie skupić się na przekazaniu własnych doświadczeń. Podobnie jak przy poprzednich recenzjach Liqpharm poprosiłam Wojtka Sawczuka o udzielenie odpowiedzi na kilka pytań.


Jest to mój pierwszy "poważny" kontakt z retinolem, pierwsza seria trwała 9 miesięcy po czym zrobiłam przerwę i wróciłam do niego ponownie wczesną jesienią. Co się zmieniło? Jestem przede wszystkim lepiej przygotowana, mam na myśli preparaty kojące, nawilżające i odbudowujące.  To, co dla większości okazuje się optymalne, w przypadku mojej cery nie było wystarczające. Dlatego też odłożyłam dalsze eksperymenty z ofertą apteczną i wybrałam coś innego. Położyłam dużo większy nacisk na produkty wyciszające, kojące i łagodzące. Włączyłam także inną formułę z kwasami PHA, do tej pory był to peeling Iwostinu z kwasem laktobionowym, który zastąpiłam serią Restore z Neostraty. W osobnym wpisie omówię każdy z nich oraz sposób w jaki je łączę, kiedy i jak używam. Retinolu używam raz lub dwa razy w tygodniu (twarz, szyja i dekolt), i w takim ujęciu opakowanie idealnie starcza na 3 miesiące (PAO zachowane, choć na początku zastanawiałam się czy faktycznie tak będzie. Gdybym ograniczała się wyłącznie do twarzy, to na pewno nie zużyłabym opakowania do końca.) Częstotliwość dopasowałam do kondycji swojej cery, niemniej tego schematu trzymam się od początku do końca. Pośród wielu rad, sugestii i wytycznych JEDNA jest najważniejsza - obserwujcie własną skórę, jej reakcje i zachowanie, bo to WY wiecie najlepiej jak odczytać kolejne sygnały. Dobrze jest znać podstawy, lecz NIKT nie zagwarantuje tego jak to będzie w Waszym przypadku. Taka jest pielęgnacja, świadoma pielęgnacja, która polega na wypracowaniu określonych nawyków, zmianie podejścia, wdrożeniu i trzymania się pewnych zasad. Zasad, ponieważ bez nich zapanuje chaos, a to przecież nie o to chodzi.


Kuracja z retinolem przyniosła wiele dobrego, ale też pokazała mniej kolorowe aspekty. Okazało się, że niektóre składniki lub połączenia które do tej pory były dla mojej skóry zbawienne zaczęły podrażniać, wywoływać stany zapalne. Nie za każdym razem, ale jednak. Dlatego też zaczęłam unikać wody różanej w tym hydrolatów oraz toników z jej udziałem w dni, kiedy wcześniej na noc sięgałam po retinol. Podobnie było z esencją Dottore z serii City, kilkoma filtrami oraz mleczkiem i lotionem z Kuramoto, przy czym z serum nie miałam problemów. Minimalizując ewentualne efekty uboczne w dni "po retinolu" staram się bazować na prostych połączeniach, bez przeładowania. Stawiam także na niezawodną serię z probiotykami z Aurelia Probiotic Skincare. Serum Revitalise & Glow, to mój prawdziwy "must have" i w tym roku do niego dołączyła nowość w postaci koncentratu. Polubiłam kremy, na dzień i na noc, choć do nich musiałam się nieco przekonać, bo pierwsze testy dawno temu nie były zbyt obiecujące. Wróciłam całkiem przez przypadek i stwierdziłam, że dam im szansę. To była dobra decyzja!

Warto też pamiętać (bo sama popełniłam ten błąd) że pośpiech nie jest dobrym doradcą. Każda skóra jest inna, ale w przypadku cery naczyniowej z rosacea lepiej dmuchać na zimne. Zaczynać metodą małych kroków i nie dawać się ponieść emocjom. Stworzenie schematu codziennej pielęgnacji może stać się pewnego rodzaju wyzwaniem. Nie każdy preparat stosowany do tej pory okaże się udaną opcją, dlatego obserwacja własnej skóry i jej reakcje stanowią podstawę. 


Co znajduje się w moim zestawie?
Bazę stanowią kosmetyki kojące, wyciszające, odbudowujące. Kwasy PHA. Serum z witaminą C. Delikatne produkty do mycia twarzy. Demakijaż, najchętniej sięgam po olejki/mleczka, płyny dwufazowe do demakijażu oczu. Filtry. Dobry podstawowy nawilżacz, który wykorzystam w wersji na dzień (kiedy nie sięgam po filtry) oraz na noc.

Z czego rezygnuję?
* Intensywnie oczyszczających masek
* Peelingów z drobinkami (w stylu pasty do mycia Iossi, która nadal w mojej ocenie jest peelingiem a nie produktem do mycia twarzy).
* Płynów micelarnych.
* Peelingów enzymatycznych (w zeszłym roku używałam, ale to była bardziej taka zachcianka niż realna potrzeba).
* Wprowadzania nowości bez kontroli, wiecie na zasadzie zachcianek, że coś wpadnie w oko itd. ;)
* Regularnego filtrowania tzn. jeżeli wiem, że zostaję w domu i nie będę nigdzie wychodzić albo nie będę zbyt wiele czasu spędzać na zewnątrz, to wybieram zwykłe kremy, kojące sera itd.
Zmieniłam swoje podejście do filtrów. Aczkolwiek SVR Sensifine AR SPF 50+ oraz LRP Cicaplast Baume B5 SPF 50 u mnie się sprawdzają w okresie, gdy staje się coraz chłodniej, bo dobrze chronią skórę przed wiatrem/niskimi temperaturami dzięki otulającej konsystencji. Bardzo też polubiłam japoński filtr Noevir Raysela Protector UV Gel SPF50+ PA++++ (to moje tegoroczne objawienie i zakładam, że będę do niego wracać). Tę część najlepiej dopasować do siebie, własnego trybu życia, potrzeb skóry i nie dać się zwariować :) Jest to bardzo rozbudowany temat, zwłaszcza w połączeniu z makijażem, i każdy kieruje się własnymi wytycznymi.

Stężenie retinolu

W przypadku takiej cery jak moja, wiem że nie sięgnę po wyższe stężenia oraz też nie skorzystam z retinoidów. Długo się zastanawiałam, czy faktycznie chcę poznać Liq CR. Ostatecznie stężenie oraz formuła (skład INCI) sprawiły, że postanowiłam spróbować. Jeszcze nie wiem, czy retinol zagości na stałe w mojej pielęgnacji a to dlatego, że jest tutaj duża konkurencja. Mam na myśli ofertę NIOD, która dla mnie stała się prawdziwym objawieniem i niemal od dwóch lat z powodzeniem stosuję ich kosmetyki. Nie sposób nie wspomnieć genialnego serum z wit. C (stężenie 30% etylowego kwasu askorbinowego) ELAN, o którym pisałam przy tej okazji /KLIK/ oraz Non Acid- Acid Precursor 15% NAAP /KLIK/ którego używałam ponownie przed wprowadzeniem retinolu w tym roku. Myślę, że odpowiedzi na niektóre pytania otrzymam za 6 miesięcy i podzielę się wnioskami.



Na początku wydawało mi się, że firma zaoferowała małe stężenie retinolu ale im więcej czytałam na ten temat uznałam, że to wcale tak nie jest. Do tego jest to dobra opcja dla początkujących oraz takich wrażliwców jak ja. Minęło dużo czasu od kiedy dzieliłam się swoimi pierwszymi wrażeniami /KLIK/ jednak nic się zmieniło w kwestii oceny samego preparatu. U mnie on działa i sprawdza się. Świetnie sobie radzi z redukowaniem zmian rosacea, grudki pojawiają się sporadycznie bez stanów zapalnych, skóra stała się wygładzona, miękka o wyrównanym kolorycie (na tyle, na ile to możliwe). Delikatne zaczerwienie bądź powracający rumień nie stanowi dla mnie problemu. Wiecie, jestem przyzwyczajona do tego i zaróżowienie mniejsze/większe nie spędza mi snu z powiek. Nie oglądam swojej skóry przed lusterkiem powiększającym studiując fragment po fragmencie. Nie mam takiej obsesji, na całe szczęście LOL

Zaakceptowałam fakt, że udało mi się wyciszyć rosacea optymalnie w moim przypadku, a retinol sprawił że przez większość czasu od chwili jego włączenia przestałam używać na co dzień podkładów i makijaż stanowi dodatek na który decyduję się, bo lubię a nie dlatego, że muszę/czuję presję zakrywania wszelkich niedoskonałości. Częściej sięgałam po sam korektor, by ukryć to i owo bez efektu szpachli na skórze. Oczywiście jednym może się to podobać/odpowiadać, innym nie. Mnie to za bardzo nie interesuje, dobrze czuję się w swojej skórze i w jakiś sposób retinol jeszcze tylko to wydobył.


Konsystencja jest niezwykle przyjemna, komfortowa i na nią lepiej uważać ;) ponieważ właśnie ta jedwabistość czasami sprawiała, że zapomniałam, że w składzie jest retinol (co za tym szło dokładałam kroplę lub dwie więcej, by po kilku dniach zobaczyć uroczą wylinkę ;)). Zmieniłam kolejność nakładania samego produktu (wcześniej rozpoczynałam od twarzy, by potem przejść do szyi i dekoltu), czyli zaczynam od czoła, potem linia żuchwy, szyja, dekolt i na sam koniec wracam do nosa oraz policzków, na których rozprowadzam już końcówkę z całej porcji (u mnie to zawartość jednej pipety). Mam wrażenie, że w takiej kolejności najbardziej newralgiczne obszary na mojej twarzy nie dostają aż tak skoncentrowanej porcji serum (dzięki rozplanowanej sekcji "kropek").


Liq CR lubię za:

* komfortową formułę, która jest bardzo przyjemna podczas stosowania
* efekty: wygładzenie skóry, działanie normalizujące (zmniejszona ilość wydzielanego sebum, zwężone pory), skóra wygląda ładniej, jest bardziej miękka i promienna
* działanie pod kątem zmian rosacea (mniejsza ilość grudek, szybsza regeneracja stanów zapalnych). Ogólnie uważam, że retinol w bardzo dużym stopniu pomógł mi jeszcze skuteczniej zapanować w tym zakresie.
* rozjaśnienie i odświeżony koloryt skóry (już po pierwszym opakowaniu dostrzegłam, że kolorówka którą stosowałam do tej pory stała się za jasna ;)))
* rozświetloną i promienną skórę

To nie jest tak, że nagle przy udziale retinolu otrzymamy skórę rodem z Photoshopa, to jest proces. Zmiany widać i po 6 miesiącach efekty były coraz lepsze, a przy pomocy wit. C oraz kwasów PHA ten cykl staje się bardziej widoczny. Cera może nie jest pozbawiona niedoskonałości, lecz w ogólnym rozrachunku wygląda lepiej, ładniej, zdrowiej a mnie o taki efekt właśnie chodzi :) Czasu nie zatrzymam, za to pewne procesy mogę spowolnić. Jednak mnie upływ czasu i grawitacja nie spędza snu z powiek, liczy się przede wszystkim utrzymanie jej w dobrej kondycji i profilaktyka pod kątem rosacea. 

W dalszej części znajdują się fragmenty mojej korespondencji z Wojtkiem Sawczukiem, który odpowiada na szereg pytań związanych z retinolem, Liq CR oraz pielęgnacją. Zapraszam :)


Skąd pomysł na połączenie retinolu i kwasu laktobionowego oraz dlaczego takie, a nie inne stężenie?

Pozwolisz, że zacznę od stężenia retinolu. W przypadku wykorzystania w recepturze prekursora silnie działającej tretinoiny, dobór stężenia wydaje się być kluczowy. Tworzymy jeden preparat, który ma spełnić oczekiwania osób rozpoczynających przygodę z tą substancją oraz oczekiwania tych, których skóra już świetnie ją toleruje. Maksymalne dopuszczalne stężenie czystego retinolu w kosmetykach wynosi 1.0%, a efektywność stężenia 0.3% retinolu w LIQ CR jest porównywalna do 0.0075% tretinoiny. Jest to wartość satysfakcjonująca i pozwala modulować pielęgnację przeciwstarzeniową oraz przeciwtrądzikową poprzez częstotliwość aplikacji. W skrócie, 2 razy w tygodniu dla skóry niedoświadczonej i nawet codziennie dla wprawionych graczy. Jeśli pytasz o połączenie z kwasem laktobionowym, to jego obecność w recepturze stanowi nie tylko uzupełnienie działania retinolu (działanie antyoksydacyjne, rozjaśnienie skóry), ale dodatkowo ma za zadanie niwelować efekty niepożądane, takie jak nadmierna przesuszenie skóry lub zaburzenie bariery naskórkowej.

Konsystencja Liq CR bardzo mile zaskakuje, dlaczego taki wariant?

To zasługa zwiększonego stężenia kwasu hialuronowego i witaminy E. Dzięki wysokim dawkom, serum przyjmuje bardziej żelową konsystencję, łatwo się rozprowadza i intensywniej nawilża. Gdyby nie fakt, że LIQ CR jest produktem do pielęgnacji nocnej, pewnie zostalibyśmy przy niższych stężeniach kwasu hialuronowego, które nie spowodują klejenia się lub rolowania na skórze pod makijażem nawet przy większej ilości zaaplikowanego serum. Pielęgnacja nocna ma tę przewagę, że często „przymykamy oko” by skóra mogła czerpać z receptury jak najwięcej substancji aktywnych.

Dla kogo jest przeznaczone Liq CR?

Na pewno dla osób prowadzących świadomą pielęgnację. Dla tych, którzy potrafią obserwować skórę i reagować na jej potrzeby. Retinol nie należy do „przytulnych” substancji, sam w sobie ma moc ale wymaga od nas zaangażowania w kuracji. LIQ CR Serum Night przeznaczony jest dla osób, których celem jest:
- zapobieganie starzeniu się skóry
- redukcja zmarszczek i bruzd
- redukcja trądziku wieku dorosłego
- terapia przebarwień słonecznych
i w szeroko pojętym znaczeniu „korekcja skóry”, jakkolwiek buńczucznie by to nie brzmiało. Retinol posiada tę cechę, że moduluje procesy fizjologiczne skóry na wielu płaszczyznach. Nie tylko zwiększa wytwarzanie kolagenu i elastyny, poprzez stymulację mało aktywnych fibroblastów, ale też zabezpiecza powstały kolagen przed degradacją. Wpływa na odnowę i różnicowanie komórek naskórka, moduluje funkcje melanocytów, zmniejsza hiperkeratynizację oraz działa antyoksydacyjne. W odpowiedniej, długotrwałej kuracji jest w stanie dosłownie „przebudować” naszą skórę w skórę bliską idealnej.

Jak to jest z tym łuszczeniem tzn. jedni uważają, że gdy nie szczypie, skóra się nie łuszczy itd. to retinol nie działa. Wiadomo, że wszystko zależy od tolerancji skóry, jej kondycji oraz kilku innych czynników, ale w jaki sposób ocenić działanie retinolu w pierwszej fazie lub gdy jest to nasza pierwsza kuracja tego typu? oraz kwestia najważniejsza, jeżeli łuszczenie występuje, to jak długo? Czy jest ono widoczne przez cały czas kuracji, czy też jeżeli odpowiednio zadbamy o prawidłowe funkcjonowanie bariery naskórkowej to ewentualne łuszczenie (potocznie zwane wylinką) nie będzie zauważalne?

Skóra poddana działaniu retinolu powinna „przebudowywać” się bez spektakularnego łuszczenia. Różnicowanie, zmożona regeneracja i wymiana komórek naskórka ma przebiegać praktycznie niezauważalnie. Retinol jako substancja sama w sobie nie jest substancją złuszczającą, a wystąpienie efektu „wylinki” w trakcie kuracji jest spowodowane powstaniem stanu zapalnego przy zbyt wysokim stężeniu metabolitów retinolu w skórze (tretinoiny). Złuszczanie jest wówczas naturalną reakcją skóry i tak jak przy łagodnym oparzeniu słonecznym, naskórek będzie nadmiernie wysuszony i ulegnie złuszczeniu. Nie jest to reakcja pożądana, ale jeżeli wystąpi należy dbać o barierę naskórkową (odżywianie i nawilżanie) i ewentualnie zmniejszyć ilość aplikowanego produktu.
W przypadku retinolu na oczekiwane efekty trzeba cierpliwie zaczekać minimum 8-12 tygodni. Czekamy na nie dłużej ale też dłużej utrzymują się one na skórze. Po tym okresie, gdy skóra już świetnie go toleruje, warto podtrzymać efekty kontynuując kurację lub nawet zwiększyć częstotliwość i ilość aplikowanego produktu. Oczywiście w granicach przyzwoitości :) wciąż kierując się zasadą bezpiecznej profilaktyki przeciwstarzeniowej - „mniej a częściej”.

Jaki wybrać wariant odnośnie aplikacji, bezpośrednio na skórę a może na krem? Czy ma to bezpośrednio wpływ na działanie?

Zalecamy rozpoczęcie kuracji od nakładania jednocześnie z kremem odżywczym lub nawilżającym na noc. Receptura LIQ CR pozwala na połączenie serum z dowolnym kremem już na dłoni. Nie wpłynie to negatywnie na działanie retinolu, a na pewno poprawi komfort w pierwszych dniach kontaktu z tą substancją.

Mam jeszcze pytanie odnośnie samej aplikacji, wspominasz o możliwości mieszania serum z dowolnym kremem na dłoni, ja z kolei robię nieco inaczej - jednak dostałam pytania, czy to aby nie osłabi działania retinolu (aczkolwiek wątpię w to). Mój wariant to nałożenie kremu na oczyszczoną skórę, po czym czekam tak ok. 20-30 minut i dopiero wtedy nakładam serum i w zależności od kondycji skóry po jakimś czasie dodaję jeszcze jedną warstwę tego samego kremu na wcześniej nałożony retinol. Zdaję sobie sprawę, że nie każdy potrzebuje takiej metody, jednak w przypadku mojej skóry przynosi to bardzo dobre efekty (nie jest naruszona bariera naskórkowa oraz nie pojawia się uwrażliwienie skóry).

Masz rację, mieszanie z kremem lub aplikacja na krem nie osłabi działania retinolu. Może jedynie spowolnić przenikanie retinolu ale w pielęgnacji nocnej nie jest to problem, mamy tutaj aż 7-9 godzin kontaktu substancji ze skórą – to wystarczający czas aby odpowiednia ilość „przeszła” przez naskórek.

Jakie składniki aktywne poza retinolem można włączyć do schematu pielęgnacji? Czy są tutaj określone ograniczenia, czy w dni gdy nie stosujemy retinolu śmiało można włączyć wit. C, kwasy a może lepiej ograniczyć się do minimum?

Nie rezygnujmy z witaminy C, witaminy E, nie rezygnujmy też z produktów zawierających kwasy PHA. Osobiście takich książkowych ograniczeń nie znajduję, każda substancja mogłaby w odpowiednim stężeniu zostać użyta jeżeli zachodzi taka potrzeba. Jeżeli ktoś ma obawy, że łączenie witamin wpływa niekorzystnie na wchłanianie, niech stosuje je w schemacie: Retinol na noc, a witamina C na dzień. Przy kuracji retinolem zwróciłbym jedynie uwagę na produkty, które mogą intensywnie naruszyć fizjologiczną barierę naskórkową bądź bardzo wysuszać skórę. W tym okresie warto zrezygnować z intensywnych peelingów albo przeprowadzać je z tygodniową przerwą w aplikacji retinolu.

Jak sobie radzić z uwrażliwieniem skóry? Czy najlepiej ograniczyć ilość aplikacji do minimum i zadbać odpowiednio o płaszcz hydrolipidowy?

Retinol działa z "opóźnionym zapłonem", ulega przemianie w tretinoinę dopiero w komórkach skóry, dlatego systematyczność, cierpliwość i ostrożność to cechy idealnego użytkownika. Należy obserwować skórę jak reaguje na retinol nie tylko w momencie aplikacji ale i w kolejnych dniach. Aktywna tretinoina w źle dobranym schemacie pielęgnacji (zazwyczaj zbyt intensywnym) może wywołać stan zapalny i towarzyszące mu efekty uboczne takie jak suchość, podrażnienie skóry, rumień, złuszczanie oraz świąd. Jeżeli wystąpią, jak najszybciej odstawiamy retinol i tak, jak piszesz nieprzerwanie dbamy o płaszcz lipidowy. Odżywcze kremy o neutralnym składzie, bogate np. w oleje, kwasy omega i skwalen oraz produkty nawilżające powinny dać sobie radę.

Spotkałam się także z zarzutami, że Liq CR tylko złuszczało skórę i nic więcej nie robiło - osobiście uważam to za mocne uproszczenie, bo jeżeli złuszczanie skóry było mocno widoczne i działo się przez cały okres kuracji, to czegoś zabrakło w codziennej pielęgnacji i cały schemat nie został do końca należycie dopracowany. Co o tym sądzisz?

Wprowadzanie retinolu do pielęgnacji nie należy do najłatwiejszych. Już sam dobór odpowiedniego stężenia lub ilości aplikowanego produktu może przysporzyć drobnych trudności. Również wspomniana istotna rola bariery naskórkowej jest często zapominana (dodatkowe nawilżenie i odżywienie skóry przy kuracji retinolem to podstawa). Wszystkie elementy muszą być idealnie zgrane, tak by po kilku miesiącach można było zauważyć efekty pracy tej substancji. Wcześniej wspomniane 8-12 tygodni – to optymistyczne minimum trwania kuracji, po którym zauważymy pierwsze efekty :)

Jak stosować retinol, jeżeli ktoś prowadzi nocny tryb życia - pracuje wyłącznie w nocy. Jak podejść w takim ujęciu do kuracji? 

Stosowanie retinolu przy nocnym trybie życia to rozwiązaniem jest stosowanie go przed planowanym snem. Jeżeli ktoś śpi w dzień, a funkcjonuje w nocy to kurację retinolem przeprowadzi podczas snu (pora dnia nie ma tutaj dużego znaczenia). Trudniej dobrać poprawny schemat gdy śpi się po kilka godzin lub nieregularnie kilka razy dziennie :) W końcu sen, a dokładniej procesy zachodzące podczas snu są istotne dla utrzymania poprawnego funkcjonowania organu jakim jest skóra.



Dziękuję wszystkim, którzy poświęcili czas oraz uwagę na przeczytanie całego wpisu. Starałam się zawrzeć wszystkie najważniejsze informacje oraz podzielić się odczuciami na bazie własnych doświadczeń :) Ciekawa jestem Waszych doświadczeń z retinolem/retinoidami a może ktoś tak samo jak ja, używa Liq CR i nie szuka niczego innego? ;)

Pozdrawiam serdecznie 

Kosmetyczne odkrycie 2018 roku: Kostka Mydła

$
0
0


W zeszłym roku na moim kosmetycznym celowniku pojawiła się Kostka Mydła, młoda manufaktura która na obecną chwilę rozwija coraz prężniej swoje skrzydła. I mnie to bardzo cieszy. Między innymi dlatego, że trafiłam na kilka produktów, które oczarowały mnie od pierwszego kontaktu i systematyczne stosowanie utrwaliło te wrażenia. Zapraszam :)

Zanim przejdę dalej, chciałabym na początku nadmienić, że bardzo podoba mi się layout strony, obsługa, kontakt które mają znaczenie. Czytelnie opisana dostawa, formy płatności. Nie ma także problemu z kontaktem (co niestety nie zawsze jest takie oczywiste dla wielu firm, które odpowiadają wybiórczo bądź wcale twierdząc, że wiadomość nie dotarła). Dbałość o szczegóły i opakowanie/sposób przygotowania zamówienia robią wrażenie, można potraktować jako gotową oprawę na prezent (niestety nie wykonałam zdjęć, ale jest to szary karton wypełniony eko ścinkami z wełny drzewnej, szklane opakowania posiadają osłonki z szarego kartonu, a mydła bądź sypkie kosmetyki znajdują się w torebkach z szarego papieru. Ponadto do kartonu jest przyklejona ozdobna kokardka i znajduje się pieczątka z logo Kostki Mydła. Tak przygotowana zawartość została owinięta w szary papier i wysłana.) - paczka przebyła długą drogę, i nic nie uległo zniszczeniu.

W skrócie omówię  moje zakupy skupiając się nieco dłużej na kosmetykach, które je zainicjowały i używam ich najdłużej. 


Koniecznie chcę zwrócić uwagę na mydło potasowe! Nie wiem, może słabo szukałam, ale od dawna chciałam je kupić (wiem, że można przygotować samemu, lecz to nie moja działka :P) a że szare mydło z Białego Jelenia daaawno temu zniknęło z rynku tym bardziej byłam rozżalona (achhh te oszczędności firmo). Na początek wybrałam małe opakowanie, co jest świetną opcją na początek (a ja też chciałam zobaczyć jaka będzie różnica, ponieważ dodano do niego dużą ilość węgla aktywnego). Zostało nazwane zwyczajnie - Mydło w paście do twarzy :) Napiszę tyle, że jest och i ach! Stosuję to cudo do mycia ciała oraz do twarzy. Nie zostawia uczucia ściągniętej czy podrażnionej skóry, nie przesusza (o ile nie przesadzimy z częstotliwością), nie ma efektu skrzypiącej skóry. Jego zapach nie do końca mi się podoba, lecz bardziej liczą się dla mnie jego właściwości. Po długim czasie poszukiwań mam idealny kosmetyk do mycia skóry w okresie, gdy wymaga dodatkowej troski (mam tutaj na uwadze przede wszystkim zmiany atopowo-łuszczycowe, pojawiającą się egzemę). Jego atutem jest także to, że mimo dużej zawartości węgla aż tak bardzo nie brudzi, łatwo się spłukuje, nie pozostawia osadu na umywalce czy w brodziku.


Strzałem w 10-tkę stał się Szampon w pudrze, który można także kupić w wersji mini :) Bazuje on na glince marokańskiej Ghassoul. Wybrałam go dlatego, że choć bardzo lubię pastę Cleansing Volumizing Paste with Pure Rassoul Clay and Rose Extracts (niebawem pojawi się wpis), to niestety nie mogę stosować jej regularnie. Z kolei też coraz większe problemy mam z zakupem maski Phenome. Dlatego oferta Kostki Mydła wstrzeliła się w moje potrzeby idealnie. Owszem, stosowanie takiej formy jest męczące i upierdliwe, zwłaszcza gdy myje się głowę codziennie (nawet przy bardzo krótkich włosach) - lecz zaczęłam eksperymentować (dodaję proszek do gotowego szamponu bądź stosuję go jako maskę). Pierwsze zastosowania to była loteria, pomimo że na stronie sklepu jest kilka wskazówek, to jednak warto jak zawsze dopasować je pod siebie. No i pamiętajmy, tutaj nie ma żadnych wypełniaczy/stabilizatorów itd. 


Papka po rozrobieniu jest papką, która opornie rozprowadza się u nasady włosów, brak poślizgu/gładkości itd. więc dobrze jest uzbroić się w cierpliwość. Po zmyciu włosy także rozczesują się opornie, są sztywne (ale nie szorstkie!). Co ciekawe, moje wysokoporowate włosy dość długo schną, nawet gdy sięgam po suszarkę, to suszenie trwa dłużej niż zwykle. Podczas regularnego używania czynność samego mycia, zachowania się włosów ulega przemianie. Tak, celowo użyłam tego określenia. Ono najlepiej oddaje wpływ tego proszku nie tylko na włosy, ale przede wszystkim na skórę głowy. Włosy stają się uniesione od nasady (już po pierwszym myciu widać było różnicę, a im dalej, tym lepiej), odstawiłam wszelkie produkty do stylingu (co prawda mam już duży odrost i pora odwiedzić fryzjera, tak linia cięcia jest zachowana i włosy układają się bez problemu), ponadto są gładkie i lśniące. Największe zalety odczuła skóra głowy (nawilżenie, ukojenie, proszek świetnie łagodzi podrażnienia i przyspiesza ich regenerację) - takiej mocy nie miała cała seria Tricho z Bandi, którą stosowałam przez wiele miesięcy. Odnoszę także wrażenie, że przedłużona świeżość włosów nie jest przereklamowaną obietnicą (ale do tego jeszcze się odniosę za jakiś czas)
.

Z mydeł naturalnych zrezygnowałam wiele miesięcy temu, lecz od czasu do czasu ciągnie mnie w ich kierunku. Miałam też przeczucie, że być może tym razem będzie inaczej. Na początek wybrałam dwie kostki, Nagietkową i Kawową. Wersja Nagietkowa jest w użyciu od kilku tygodni i jestem tym mydłem zauroczona! Okazuje się, że przy takim takim pH można zaoferować dobrej klasy mydło naturalne. Jest ono niezwykle kremowe, nie ściąga i nie przesusza skóry. Co więcej, brak uciążliwego osadu na umywalce. Podoba mi się delikatny zapach oraz jego właściwości. Jedynym minusem jest skłonność do rozmiękania pomimo przechowywania na żebrowanej mydelniczce z odpływem, ale dzieje się tak tylko, gdy w krótkim czasie kostka zostanie użyta kilka razy z rzędu. Potem gdy mydło ma czas na odsączenie i wyschnięcie nie dzieje się z nim nic złego, nie ślimaczy się i podczas kolejnego mycia zmydla się  tradycyjnie.


Moją uwagę przyciągnął Puder oczyszczający różany - mam cichą nadzieję, że stanie się godnym następcą uwielbianego przeze mnie scrubu z angielskiej firmy Skin & Tonic London, o Gentle Scrub pisałam TUTAJ Na razie użyłam go tylko kilka razy i mogę napisać, że jest to ciekawy produkt (o ile lubicie zabawę z przygotowaniem papki ;)). Dzięki przemyślanemu składowi faktycznie nadaje się do codziennego stosowania, jest delikatny i pozostawia skórę miękką, odświeżoną bez podrażnień. Podczas zmywania jest trochę bałaganu, więc chętniej robię to pod prysznicem. Można stosować go codziennie lub jako maskę.


Całość zakupów zamykają hydrolaty: różany i waniliowy, wybrałam je ze względu na zapach :D Pewnie napiszę o każdym kilka słów za jakiś czas. Miałam wielką ochotę na hydrolat malinowy, ale niestety producent zaprzestał produkcji i nie wiadomo, czy wróci do sprzedaży.

Zdaję sobie sprawę, że tego typu manufaktur na polskim rynku w ostatnim czasie pojawiło się mnóstwo. Kolejne przybywają. Dlatego też wybór jest ogromny i łatwo się pogubić. Niemniej wybór Kostki Mydła uważam za bardzo udany, co więcej kosmetyki wywiązują się ze swoich obietnic i kolejne zakupy przede mną.


Wiem, że moja częstotliwość publikowania wpisów na blogu została zachwiana ;) Niemniej pamiętajcie, ten blog to czyste hobby (jedno z wielu). Nie brakuje mi materiału (wiele wpisów czeka na swoje 5 minut), jednak postanowiłam się wycofać z życia blogosfery (z wielu powodów). Staram się regularnie zaglądać na Facebooka oraz Instagram, tak by zachować ciągłość ;) i nie chcę rezygnować z prowadzenia bloga, tylko szukam w tym wszystkim miejsca dla siebie.

Pozdrawiam serdecznie i życzę wszystkim magicznego roku 2019!

Kosmetyczne rozczarowania 2018: Leahlani, REN, African Botanics

$
0
0


Omówię trzy kosmetyki do pielęgnacji twarzy, których używałam w zeszłym roku i jakoś naiwnie wierzyłam, że zbliżą się do Indigo z Mahalo /recenzja/. Taaaak marzenia dobra rzecz, ale nie tym razem :D Dwa z nich dostałam (Leahlani i African Botanics) a jeden kupiłam sama (REN).

Patrząc na składy INCI oraz obietnice producentów miałam nadzieję, że faktycznie mogą stać się dobrym uzupełnieniem dla Mahalo bądź alternatywą. Indigo używam opakowanie za opakowaniem, w zasadzie kupuję po 2 sztuki żeby mieć zawsze w zapasie. Stał się moim bazowym produktem w pielęgnacji, do twarzy i ciała. Sprawdza się w każdych warunkach i co więcej D Z I A Ł A. To jest taki produkt, który okazał się niezastąpiony. Rzadko tak się zdarza, by firma oferująca kosmetyki eko/naturalne itd. zaczarowała mnie do tego stopnia. Mahalo się to udało, zwłaszcza że poza tym cudem szaleję na punkcie maski The Bean i coraz bardziej chwalę sobie ich nowe serum. No ale nie o tym dzisiaj, jednak jak widać poprzeczka została zawieszona bardzo wysoko. Dlaczego się nie udało?


Leahlani Skincare Bless Beauty Balm (30 ml/£53) - to jest dla mnie zagadka ;) bo z tej firmy bardzo sobie cenię genialny Bohemian Ruby Balancing Toner (wersja Citrus & Citrine także jest świetna), mają także udane sera olejowe, maskę Honey & Love. W ogóle sama filozofia, dobór składników przemawiają do mnie :) Dlatego gdy dostałam w prezencie Bless Beauty Balm byłam mocno zaintrygowana.

Organic Cold Pressed Argan Oil (Argania Spinosa), Organic Cold Pressed Camellia Seed Oil (Camellia Oleifera), Organic Shea Butter (Butyrospermum Parkii), Organic Cocoa Butter (Theobroma Cacao), Organic Cold Pressed Maracuja Passionflower Oil (Passiflora Incarnata), Organic Cold Pressed Moringa Oil (Moringa Oleifera), Organic Cold Pressed Marula Oil (Sclerocarya Birrea ), Cymbidium Grandiflorum Orchid Extract, Wildcrafted Blue Tansy Oil (Tanacetum Annuum), Neroli Oil (Aurantium Dulcis), Organic Rosehip Fruit (Rosa Moschata), Rose Clay

Szklany słoik, przyjemnie miękka konsystencja balsamu nie sprawia problemu podczas aplikacji, a całość dopełnia niesamowity aromat (mnie się on podoba :D). Na tym mogłabym zakończyć. Nie doświadczyłam żadnych efektów, ot takie aromatyczne smarowidło, które łatwo zastąpić. Jego przeznaczenie jest tak wielozadaniowe, że idealnie wpisuje się w określenie, że gdy coś jest do wszystkiego, to jest do niczego. Wspominam o tym celowo, bo wg producenta może zastąpić nawilżacz (w połączeniu z serum, dla którego stanie się kosmetykiem domykającym oraz można stosować go w takiej formie pod makijaż), produkt do pielęgnacji ust (nawilży i spełni rolę naprawczą), zmiękczy skórki wokół paznokci oraz spełni rolę balsamu oczyszczającego (do użycia wraz ze szmatką).
Na mojej skórze, nawet w bardzo suchych/podrażnionych bądź przesuszonych częściach nie chciał się wchłaniać, pozostawiał widoczną tłustą plamę, która trwała i trwała. Nie odczułam żadnego nawilżenia, zmiękczenia. Nawet MMHC2 z NIOD nie pomógł.... Zużyłam do końca tylko dlatego, że podobał mi się zapach i chciałam mieć pewność, że wykorzystałam wszelkie możliwe opcje ;)


African Botanics Marula Intense Skin Repair Balm (60 ml/ok. £130) - olej Marula poznałam dawno temu, pisałam o nim TUTAJ i choć wiedziałam, że nie jest to "czysty" balsam, to skład INCI zapowiadał prawdziwe cacko. Obietnice firmy także. I w sumie mając w pamięci efekty na jakie mogę liczyć ze strony oleju marula nie sądziłam, że nastąpi kompletna klapa.

Trichilia Emetica (Cape Mahogany) Mafura Seed Butter*, Butyrospermum Parkii (Shea Butter)*, Sclerocarya Birrea (Marula) Seed Oil*, Aqua (Water), Squalane, Mangifera Indica (Mango) Seed Butter*, Beeswax, Jasmine Grandiflorum (Jasmine) Flower Oil, Adansonia Digitata (Baobab) Seed Oil*, Oenothera Biennis (Evening Primrose) Oil, Calendula Officinalis (Calendula) Flower Oil, Isoamyl Laurate, Niacinamide, Rosa Damascena (Rose) Flower Oil, Citrillus Lanatus (Kalahari Melon) Seed Oil*, Helichrysum Angustifolium (Immortelle/Everlasting) Oil, Citrus Bergamia (Bergamot) Oil, Rosa Moschata (Rosehip) Seed Oil, Pichia (Resveratrol) Ferment Extract, Glyceryl Caprylate, Bulbinella Nutens (Bulbinella) Extract*, Aspalathus Linearis (Green Rooibos) Tea Extract, Macadamia Ternifolia Seed Oil, Phospholipids, Stearic Acid, Glycerin, Safflower Oil/Palm Oil Aminopropanediol Esters, Ubiquinone (CoQ10), Retinyl Palmitate (Vitamin A), D-Tocopherol (Vitamin E), Sodium Ascorbyl Phosphate, Tetrahexyldecyl Ascorbate (Vitamin C Ester), Squalane

"Remedy fatigue, dehydration, redness and imbalance with this luxurious, highly effective balm." - taaaak, tylko że NIC z tego się nie wydarzyło. Poświęciłam mu kilka dobrych miesięcy, łącznie z jesienią i kawałkiem zimy. Ma co prawda fajną konsystencję, komfortowo rozprowadza się na skórze, wchłania bez zarzutu lecz efektów brak. Sprawił, że moja skóra zaczęła się szybciej przetłuszczać. Podzieliłam się zawartością z kilkoma osobami i trzy z nich stwierdziły, że to kompletna porażka. Jedynym atutem był zapach.


REN Evercalm Overnight Recovery Balm (30 ml/ £40) - miało być pięknie i wspaniale, choć w tym przypadku skład nie jest jakoś specjalnie imponujący. Wg opisu ma być pomocny przy nadwrażliwości, suchości, stanach zapalnych jednocześnie przyspieszać regenerację skóry. Formuła to także "balm-to-oil", ale za to przedziwna konsystencja która kojarzy mi się z gumowo-żelowym woskiem. Nabiera się go bez problemu, pod wpływem ciepła delikatnie rozpuszcza na skórze. Niby nie jest tłusty, ani oleisty ale zostawia dziwną powłoczkę na skórze.

Coco-Caprylate/Caprate, Glycerin, Aqua (Water), Almond/Borage/Linseed/Olive Acids/Glycerides, Polyglyceryl-6 Distearate, Jojoba Esters, Oryza Sativa Starch, Cetyl Alcohol, Glyceryl Stearate, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil Unsaponifiables, Glyceryl Caprylate, Polyglyceryl-3 Beeswax, Sodium Stearoyl Glutamate, Benzyl Alcohol, Parfum (Fragrance), Hippophae Rhamnoides Oil, Tocopherol, Magnesium Carboxymethyl Beta-Glucan, Dehydroacetic Acid, Eclipta Prostrata Extract, Eclipta Prostrata Leaf Extract, Moringa Oleifera Seed Oil, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Rosmarinus Officinalis Leaf Extract, Citronellol, Geraniol, Limonene, Linalool

Kupiłam go od razu jak tylko wszedł do sprzedaży, to było jakoś w sierpniu. Myślałam, że będzie dobrym dodatkiem podczas kuracji z retinolem, więc nie czekałam do jesieni chcąc poznać jego właściwości. Początek dobrze rokował, jednak im dłużej go używałam tak dobre wrażenie się zacierało. Najpierw pojawiło się przesuszenie, potem delikatne podrażnienie na policzkach. Zrobiłam przerwę, sytuacja była opanowana i pomyślałam, że może to przypadek. Wróciłam i znowu to samo. W chwili gdy włączyłam retinol uległo to pogorszeniu. Zrezygnowałam z dalszych prób. Została mi końcówka i zużywam jako zabezpieczenie skóry podczas farbowania, bo tylko do tego się nadaje. Oferta REN zadziwia mnie od dawna, jest ona naprawdę rozbudowana, lecz aż tak wielu hitów to pośród niej nie ma.

Przyznam, że te trzy epizody z zeszłego roku skutecznie zniechęciły mnie do dalszych prób szukania czegoś nowego. Każdorazowo balm Mahalo "sprzątał bałagan" wzbudzając zachwyt. I przy nim zostaję :D aczkolwiek marzy mi się, by któraś z polskich manufaktur pokusiła się o wykorzystanie głównego składnika i stworzyła coś równie imponującego.

Pozdrawiam serdecznie :)

Top on the top: Antipodes Juliet Skin-Brightening Gel Cleanser

$
0
0


Mam spore grono ulubionych produktów do mycia twarzy, niektóre wyróżniają się bardziej lub mniej, ale żel Antipodes to prawdziwe cacko. Przeznaczony do każdego rodzaju skóry, ale przede wszystkim do tłustej. Jego zadaniem jest redukcja sebum i nadanie promiennego blasku. W składzie znajdziemy ekstrakt z kiwi, kwiatu hibiskusa, miód manuka, kompleks Vinanza Grape.


Żel posiada konsystencję płynnej galaretki (delikatnie zwartej, niezbyt gęstej ale też nie za rzadkiej), bez problemu rozprowadzamy go na skórze. Nie pieni się, w kontakcie z wodą przeobraża w delikatną piankę, która łatwo się zmywa. Posiada pomarańczowo brązowy kolor, który uwaga! potrafi zabarwić tkaninę. Dlatego też lepiej uważać podczas aplikacji. Pachnie przyjemnie (świeżo, nieco kwaskowato), niezbyt nachalnie i podczas regularnego stosowania nie drażni. Umieszczony w ciemnej butelce ze sztucznego tworzywa o pojemności 200 ml, PAO 6 miesięcy. Cena regularna £24.99, ale warto korzystać z różnego rodzaju promocji. Minusem w moim odczuciu jest dozownik, a raczej jego brak. Nie ma pompki, tylko zatrzask. Średnio się to sprawdza z uwagi na konsystencję żelu (staje się przez to mało wydajny, bo ciężko jest kontrolować wydobywaną ilość). Jakiś czas temu sprawdziłam i pompki z żelu Sylveco idealnie pasują do opakowania Antipodes, więc przekładam. W takim wariancie żel starcza mi na ok. 5 miesięcy - używam go z różną częstotliwością, ale najczęściej wieczorem. Jest to ostatni krok i myję nim twarz (po wcześniejszym demakijażu i usunięciu jego resztek). 


Jego atutem jest dla mnie jego niskie pH (pomiędzy 4 a 5), a dlaczego to ma znaczenie pisałam przy TEJ okazji. Jeżeli zaczynacie swoją przygodę ze świadomą pielęgnacją, czy też jesteście już w temacie, to wiecie jak istotne jest właściwe oczyszczanie (czyt. demakijaż i mycie twarzy mówiąc najzwyczajniej).

Świetnie oczyszcza, usuwa wszelkie zanieczyszczenia pozostawiając skórę odświeżoną, miękką z wyrównanym kolorytem. Pory są zwężone i wygładzone. Nie odnotowałam przesuszenia, ściągnięcia bądź jakichkolwiek innych negatywnych skutków. Jest to dobry żel do mycia twarzy, który wywiązuje się ze swojego przeznaczenia i zarazem dobrze przygotowuje skórę do dalszego etapu w pielęgnacji. Jeden z tych produktów, do których chce się wracać. Tyle lub aż tyle :D


Dostępność: Feelunique, Lookfantastic, Love Lula, Ecco Verde (a resztę dopowie przeglądarka ;))

Pozdrawiam serdecznie :)

Lanolips Tinted Balm SPF30 Rhubarb/koloryzujący balsam do ust

$
0
0




Na fali uwielbienia do lanoliny ponad 1,5 roku temu kupiłam koloryzujący balsam do ust z Lanolips. Tak naprawdę do zakupu popchnęła mnie zawartość filtrów, pomyślałam że będzie to idealna opcja na lato zamiast klasycznego sztyftu z LRP (który swoją drogą nie do końca jest tym, co lubię ;) bo pozostawia białe obwódki). Klasyczne balsamy Lanolips uwielbiam, moim faworytem stał się wariant jabłkowy (aczkolwiek smak oraz aromat jabłka nie jest specjalnie intensywny).



Producent kieruje balsam do suchych ust, które dzięki niemu zostaną nawilżone, odżywione i jednocześnie podkreśli/pogłębi naturalny kolor ust dzięki delikatnej zawartości pigmentu. Kolor jest subtelny, i choć w opakowaniu wydaje się intensywny, to przypomina większość błyszczyków z transparentnym wykończeniem. Jedyna różnica polega na tym, że efekt można stopniować aczkolwiek nadal będzie to wyłącznie poświata koloru, która jest uzależniona od odcienia naszych warg.


Klasyczne opakowanie, tubka ze sztucznego tworzywa ze ściętym dzióbkiem w roli aplikatora o pojemności 12,5 g w cenie ok. 9 funtów. Całość zapakowana w kartonik, na którym dodatkowo znajdują się wszystkie informacje. Balsam posiada przyjemnie słodki zapach oraz dziwny posmak, nie trafia za bardzo w moje preferencje. Wyczuwam dziwną syntetyczną nutę i szczerze mówiąc podczas używania starałam się nakładać go pomiędzy spożywaniem czegokolwiek. Wolałam usunąć balsam przed piciem oraz jedzeniem. Pomijam, że pozostawia ślady na szklance/kubku itd. co przy takiej formule jest oczywiste. Jeżeli chodzi o walory pielęgnacyjne, to tak średnio sobie radzi - nie odczułam niczego nadzwyczajnego (może dlatego, że dbam o tę strefę i unikam czynników podrażniających), jednak po kilku dniach z rzędu gdy sięgałam po niego regularnie czułam, że wieczorem nie obędzie się bez porządnej dawki pielęgnacji. W przeciwnym razie usta byłyby przesuszone. Posiada przyjemną żelową konsystencję, jednak z uwagi na zabarwienie nie polecam nakładać go bez lusterka. Dodatkowo dozowanie |z tubki| też czasami bywa problematyczne z uwagi na ilość (nakładanie palcem mija się dla mnie z celem, chyba że w łazience co jest oczywiste ze względów higienicznych). Nie jest tłusty ani lepki, pozostawia wykończenie a'la tafla, nie wylewa się poza kontur ust (chyba, że przesadzimy z ilością) i zanika w delikatny sposób bez efektu ściągnięcia bądź konieczności dołożenia nowej warstwy. Pod tym kątem nie mam mu nic do zarzucenia.


Z jednej strony to dobra opcja (pielęgnacja i ochrona), bo daje radę w plenerze i zużyłam dwa opakowania z przyjemnością. Jednak na dłuższą metę wymaga wspomagania w kwestii pielęgnacji (by nie dopuścić do przesuszenia ust). Nie wyróżnia się znacząco na tle innych balsamów koloryzujących jeżeli chodzi o efekt, przypomina wiele błyszczyków za mniejsze pieniądze. Z kolei patrząc na zawartość filtrów, wolę wrócić do oferty aptecznej. Chyba, że poznam coś lepszego :)

Dostępny w czterech kolorach: Rose, Rhubarb, Perfect Nude, Red Apple.

Używacie produktów do ust z filtrami? Jeżeli tak, podzielcie się swoimi typami :)

Pozdrawiam serdecznie :)

Christophe Robin Cleansing Volumizing Paste with Pure Rassoul Clay and Rose Extracts/ pasta do mycia włosów nadająca objętości

$
0
0


Bywają kosmetyki, które od pierwszego kontaktu robią "WOW" i szybko zaskarbiają sobie naszą sympatię. Jednak w miarę systematycznego stosowania odkrywamy drugą stronę, i tak też się stało w przypadku tej pasty.
Moja przygoda z pastą Christophe Robin zaczęła się ponad 7 miesięcy temu, na początku były dwie miniatury podróżne, które już na samym początku pokazały jak bardzo jest to wydajny kosmetyk i doprawdy nie wiem dlaczego kupiłam wariant o pojemności 250 ml zamiast wybrać mniejsze... Dzisiaj wiem, że to byłaby rozsądna opcja i zapewne zużyłabym ją do końca a tak...niekoniecznie.

Noszę krótkie włosy (cienkie, delikatne i wysokoporowate) a nawet bardzo krótkie przy czym 3/4 głowy mam wygolone. Włosy ścinam średnio co 2 lub 3 miesiące, rosną dość szybko i po 3 miesiącach linia cięcia jest zwyczajnie obciążona. Lubię nieskomplikowane fryzury, które nie wymuszają na mnie specjalnych zabiegów. Kiedy zależy mi na ich ułożeniu stawiam na suszarkę z koncentratorem powietrza, który działa sam z siebie (pod warunkiem, że jest dobre cięcie). Przy większym odroście wybieram suszarko lokówkę dla nadania ostatecznego kształtu. I tyle :D Czasami sięgam po piankę nadającą objętości, lecz moim faworytem od dość dawna jest sprej teksturyzujący z Oribe /recenzja/ lub puder z tej samej firmy /recenzja/ Nie stosuję odżywek, wyjątek robię dla maski oczyszczającej Phenome /recenzja/ którą od kilku tygodni zastąpił szampon w pudrze z Kostki Mydła - pisałam o nim TUTAJZanim jednak do tego doszło sięgnęłam po Christophe Robin Cleansing Volumizing Paste with Pure Rassoul Clay and Rose Extracts/ pastę do mycia włosów nadająca objętości. Spodobało mi się w niej to, że zastępuję szampon i wszelkie produkty do stylizacji. Włosy po jej użyciu nabierają objętości, są odczuwalnie pogrubione, odbite od nasady. Do tego ten efekt utrzymuje się przez cały dzień! Marzenie, prawda? ;)

Skład

Producent zapewnia, że pasta nie zawiera parabenów, silikonów ani składników koloryzujących. Naturalny brązowy kolor pasty wynika z zawartości marokańskiej glinki Ghassoul (morrocan lava clay).
Purystki składowe mogą niekoniecznie być zachwycone tym, co znajduje się w paście, ale dopóki sama nie poużywałam tej pasty dostatecznie długo nie zamierzałam wnikać za bardzo ;) A w sumie mogłam, powstrzymałoby mnie to przed zakupem tego ogromnego pudła. Ponadto kosmetyk jest mocno perfumowany , TEN zapach róży utrzymuje się na moich włosach przez długie godziny. Na początku było to nawet przyjemne, ale z biegiem czasu pokonał mnie. Mam wrażenie, że to aromat pijanej różanej konfitury ;)
Z racji zawartości glinki pasta wpływa na rozczesywanie włosów, są one nieco sztywne, splątane ale mimo wszystko można zrobić to bez udziału pomocnika (odżywki i tego typu produktów). Niemniej warto się nastawić, że będzie inaczej niż przy klasycznych szamponach.

Konsystencja

Gęsta, lepka i zbita masa w brązowym kolorze jest łatwa do wydobycia z opakowania (od początku do końca nie zmienia swoich właściwości, nie twardnieje. W pierwszym kontakcie przypomina peeling na bazie cukru w kwestii konsystencji.), wilgotna, nie kruszy się w dłoniach. Przyjemnie się z nią pracuje. Używałam mniej więcej takiej porcji jak na poniższym zdjęciu. 


Opakowanie niczym się nie wyróżnia, zwyczajne pudełko ze sztucznego tworzywa, które posiada wewnątrz zabezpieczającą nakładkę (dzięki temu pasta nie wysycha i nie traci swoich właściwości, jeżeli będziemy starannie je zamykać oraz nie dopuszczać do kontaktu z wodą).



Sposób użycia

Niewielką ilość nanieść na wilgotne włosy u ich nasady i wykonać delikatny masaż skóry głowy. Dodać wody, spienić produkt i spłukać (nawet mała ilość wytwarza imponującą ilość piany). Dla wzmocnienia efektu pozostaw pastę na włosach na ok. 2 minuty.


Przez kilka tygodni postępowałam wg instrukcji, ale potem zaczęłam postępować inaczej, porcję pasty rozcierałam w wilgotnych dłoniach i delikatnie wmasowywałam w skórę głowy. Dużo łatwiej rozprowadzało mi się  ją w taki sposób. Czasami też przy jej pomocy zmywałam maski, przez co włosy nie były aż tak miękkie/wiotkie za to stawały się bardziej mięsiste i pogrubione. Spłukiwanie odbywało się bez problemu, lecz ze względu na ilość piany (która jest dość gęsta i kremowa) wymaga większej uwagi.
Z jednej strony super kosmetyk, bo robi to, co do niego należy i wywiązuje się z obietnic producenta. Z drugiej zaś...przez te kilka miesięcy zebrała się spora ilość zarzutów. Niestety.
Mam wrażliwą skórę głowy, do tego choruję od lat na łuszczycę, więc staram się znaleźć równowagę pomiędzy pielęgnacją a oczekiwanym efektem w kwestii skóry głowy oraz włosów. Przy regularnym stosowaniu (myję włosy codziennie, ale po pastę sięgałam okazjonalnie lub ok. 3 razy w tygodniu pilnując tego co się dzieje/może wydarzyć). Pierwsze objawy zlekceważyłam, zakładałam że to wina czegoś innego. Niestety nie. W pierwszej kolejności pojawiło się przesuszenie skóry głowy (w tym także wewnętrznej strony dłoni), potem uporczywe swędzenie w ciągu dnia a na koniec czerwony plamy na skórze głowy. Z biegiem czasu zaczęłam coraz uważniej przyglądać się temu zjawisku. Zaczęłam eliminować potencjalnych złoczyńców, aż w końcu doszłam, że to sprawa pasty. Stanęło na tym, że zaczęłam używać jej wyłącznie okazjonalnie w dużych odstępach czasu.


Druga rzecz, zachowanie włosów w trakcie dnia. O ile sama objętość i pogrubienie są naprawdę na plus, tak włosy stają się podatne na zbieranie wszystkiego z powietrza. Przy dużej wilgotności i przebywaniu na mieście po powrocie do domu czułam jak stają są lepkie i przypominają w dotyku watę cukrową. Z kolei gdy byłam latem w Polsce (panowało tropikalne lato) włosy stawały się obciążone a skóra głowy zaczynała się ekstremalnie przetłuszczać. W każdym przypadku wystarczyło odstawić pastę, by zaobserwować zmiany. W pomieszczeniach ten problem nie występuje, niemniej z biegiem czasu coraz rzadziej po nią sięgałam i zostało ok. 1/3 pudełka, które wyląduje w koszu. 6 miesięczne PAO w tym wypadku nie pomaga, nie tylko dlatego że jest to bardzo wydajny kosmetyk a pojemność 250 ml to niczym studnia bez dna :D W ostatecznym podsumowaniu dla mnie pasta ma więcej wad niż zalet.

Dostępne są dwie pojemności 75 ml/£17.00 oraz 250 ml/ £40.00 - gdybym miała kupować jeszcze raz (do czego już nie dojdzie), wybrałabym 75 ml.

Długo odkładałam opublikowanie recenzji i myślę, że dobrze zrobiłam, ponieważ początkowy entuzjazm był jedynie wstępem. Notując swoje wrażenia i potem zbierając je w całość po kilku ładnych miesiącach jestem w stanie jasno określić, to nie był dobry wybór. Niemniej początek nie zapowiadał takich wydarzeń. Zakupu nie żałuję, tylko wybranej pojemności :D Straciłam też ochotę na poznanie reszty oferty z tej firmy. Nie ubolewam nad tym specjalnie, bo odkryłam genialny szampon w pudrze na bazie glinki z Kostki Mydła.

Pozdrawiam serdecznie :)

Recenzje w pigułce: Josh Rosebrook, Stratia, Aesop, su:m37, Alkemie, Miya, Filorga, LRP, Lilla Mai, Anwen, ESPA.

$
0
0


Mam spore zaległości na blogu, więc postanowiłam że niektóre kosmetyki opiszę "ku pamięci" w zbiorczym zestawieniu. Do niektórych wracam i wracać będę, lecz większość z nich to typowe "jednorazówki", których ponownie nie zaproszę na półkę z różnych względów. Powstał ciekawy materiał i zapraszam do lektury :)


Josh Rosebrook Hydrating Accelerator, mgiełka którą dostałam w prezencie urodzinowym od Martyny była na mojej zakupowej liście od dawna. Wiele osób się nią zachwyca, chwali i rekomenduje. Było we mnie sporo dystansu i jakoś długo wstrzymywałam się z zakupami, ale kiedy do mnie trafiła nie protestowałam. Skład mgiełki jest długi i bogaty, w sumie to takie coś pomiędzy mgiełką a esencją i serum. Sięgnęłam po nią w okresie ekstremalnych upałów i specjalnie dużego wrażenia nie wywarła, miałam w tamtym czasie dużo lepiej działające produkty. Starałam się z niej wycisnąć maksimum możliwości, co szło bardzo opornie. Odniosłam także wrażenie, że właściwości HA były mocniej odczuwalne gdy połączyłam go z wybranym tonikiem/esencją/mgiełką. Stanowi udany odświeżacz w ciągu dnia.Plus za świetny atomizer, który rozpyla M G I E Ł K Ę! (Resibo ucz się! że można przy bardzo bogatym składzie zapewnić idealnie dopasowany atomizer, który nie wydobywa z siebie skoncentrowanej dawki a'la strumień płynu --- /recenzja/ Toniku nazywanego mgiełką). Ładnie pachnie :) Największą różnicę podczas stosowania zauważyłam, gdy sięgałam po HA podczas aplikacji maski The Bean Mahalo. Ona nie zasycha aż tak szybko, lecz lubię sobie wydłużyć czas użycia i zwilżam przy pomocy różnych "psikadeł". No i padło akurat na Josha. Sprej wspaniale podkręca właściwości maski i takie połączenie odkryło dodatkowe walory. Jak można się domyślić, planuję wrócić do niego, by dalej czynił magię w połączeniu z Mahalo. Jednak oceniając kosmetyk samodzielnie, to wypada przeciętnie. Coś w nim jest, lecz moja skóra nie do końca była w stanie to rozpoznać/docenić ;)


Hydrating Accelerator dostępny jest w dwóch pojemnościach 60ml/£22.00 oraz 120ml/£35.00 - można kupić na Cult Beauty, Reina Organics i co tam jeszcze Google podpowie :D


Stratia Liquid Gold, kolejny hit z Internetów. Sięgnęłam po tę emulsję/lotion/serum (bardzo ciekawa konsystencja, którą trudno jednoznacznie nazwać. No i nazwa, w punkt.) kiedy podczas pierwszej serii z retinolem moja skóra przeszła niezły Armagedon (na własne życzenie ;) o czym pisałam TUTAJ). To jest bardzo dobry preparat odbudowujący, naprawiający barierę naskórkową, wspomagający nawilżenie/odżywienie i przywracający równowagę skórze jednak z racji, że od ręki mogę kupić wiele podobnych kosmetyków nie zamierzam już do niej wracać. Zamówienie z USA z firmowej strony nie jest kłopotliwe, ale coraz bardziej cenię sobie dostęp "na już", bez dłuższego czekania. Jeżeli Stratia zyskałaby oficjalnego dystrybutora w Europie, robiłabym zakupy. Wracając do emulsji (tak mi się kojarzy z konsystencji oraz zachowania na skórze) w składzie znajdują się trzy rodzaje ceramidów, kwasy tłuszczowe, cholesterol, niacynamid. Nasycony żółty kolor wynika z zawartości oleju z rokitnika (tak, to jeden z kwasów tłuszczowych), jest to dość treściwa formuła. Niezbyt lekka, ale też nie do końca zawiesista bądź tłusta. Lubiłam używać jej pod filtr w okresie jesienno-zimowym bądź też solo pod makijaż, a z kolei latem stanowiła produkt zamykający schemat pielęgnacji. Gotowe zestawy pokazywałam na Instagramie KLIK! Chętnie sięgałam po LG podczas kuracji retinolem Liq CR, sprawdzała się pod jak i na retinol. Przygodę z Liquid Gold uważam za bardzo udaną, jednak nie ukrywam, że mam innych faworytów z tego przedziału.


Aesop Parsley Seed Anti-oxidant Facial Toner, kiedyś tak bardzo go chciałam :) Zużyłam trochę sampli, po których nabrałam ochoty i w prezencie urodzinowym Martyna sprezentowała mi butlę o pojemności 200 ml/PAO 9 miesięcy. Początek był OK, jednak im częściej po niego sięgałam czułam się przytłoczona...zapachem. Wpakowano do niego TYLE lawendy, że nawet ja, fanka takich aromatów stwierdziłam, że to nie dla mnie. Od czasu do czasu tuż po aplikacji zaczęło się także pojawiać zaczerwienienie i tym samym pożegnałam się z tonikiem. Przy tej okazji też na dłużej pochyliłam się nad ofertą Aesop przeglądając składy, po czym stwierdziłam "nigdy więcej".


su:m37 Secret Essence, skuszona do zakupu przez Illusionofyouth pomyślałam, że dlaczego nie :) poza tym ciekawy skład INCI i zamiłowanie do esencji doprowadziły do szybkiego zakupu. Esencja ma konsystencję jakby mocno rozwodnionego żelu (trudno to opisać), bo nie jest to typowo wodna formuła, pod palcami czuć delikatny poślizg aczkolwiek na mojej skórze nie pozostawiała lepkiego czy też tłustego wykończenia. Skóra była zmiękczona, nawilżona, ukojona. Najchętniej używałam jej wieczorem łącząc z ELAN z NIOD. Eleganckie szklane opakowanie, butelka jest naprawdę masywna. Raczej już ponownie nie kupię, ponieważ identyczne efekty uzyskuję dzięki innym produktom jak np. esencja SK-II, Balancing Toner Leahlani, lotion Kuramoto, czy też SK-II Cellumination Mask In Lotion oraz odkrytej kilka miesięcy temu Snow Fungus Mask z Arkany. Jak widać wybór jest duży :)


Alkemie no 5 Rise and Shine Nourishing Body and Face Cleansing Gel - Dość rzadka konsystencja, która nie przekłada sie na wydajność a pompka niewiele pomaga. Największym minusem jest dla mnie zapach, żel w kontakcie z woda przypomina mi opary benzyny wymieszanej z cytrusami... Jest łagodny, świetnie spisuje sie przy wymagającej skórze, jednak jego aromat sprawia, ze był to pierwszy i ostatni zakup. Wątpię czy zdecyduje sie na inne produkty, zwłaszcza ze wybór na rynku ogromny. Test pH /KLIK/

Taaa, taki był zamiar po czym w grudniu kupiłam piankę do mycia twarzy z Alkemie LOL Mimo wszystko więcej zakupów z tej firmy nie przewiduję, w prezencie też nic nie chcę.

Anwen Mint It Up szampon peelingujący, Sądziłam że zastąpi maskę oczyszczającą Phenome (marzenie! nie ma mowy) szybko okazało się to nierealne. Zużyłam ok. polowy opakowania i dałam spokój. Dobrze oczyszcza, włosy po nim są odbite od nasady, nieco szorstkie (gdyby były dłuższe potrzebowałabym odżywki do rozczesania) i na tym koniec. Najbardziej irytującym elementem są zatopione drobinki. Pomimo bardzo krótkich włosów nie jestem w stanie dotrzeć nimi do skóry głowy, a jeszcze gorszą cześć stanowi wypłukanie ich. Dziady jakby przyklejają się do włosów i etap spłukiwania stanowi wyzwanie. Ostatecznie korzystałam z niego wyłącznie pod prysznicem, bo wiszenie nad wanna przez ok.5 -10 minut przestało mnie bawić. Zalecają by użyć maski lub odzywki w celu łatwiejszego wyplukania, tylko że wtedy moje włosy staja sie obciążone (tracą odbicie od nasady, które zyskują po samym szamponie, są po prostu oklapnięte. Co dziwne, ta sama maska/odżywka w innej kombinacji nie daje takiego efektu). Szampon nie wpłynął w żaden sposób na ograniczenie swędzenia (jeżeli występowało), o efekcie złuszczania się nie wypowiem (tutaj przydałaby sie sesja u trychologa przed/w trakcie i po). Za to przez cały dzień włosy były świeże, aczkolwiek następnego dnia musiałam juz je umyć (rano były przetłuszczone, co rzadko mi sie zdarza). Maskę do włosów wysokoporowatych lubię, sprawdza się choć póki noszę bardzo krótkie/krótkie włosy kupować ponownie nie zamierzam. Nowości pośród odzywek tez odpuszczam. Dostałam za to olej do włosów średnioporowatych, który używam do ciała ze względu na fantastyczny zapach *_*


Miya mySUPERskin Lekki olejek do demakijażu i oczyszczania twarzy, dostałam go od Simply i bardzo się ucieszyłam. Po pierwsze producent obiecuje wiele, a on średnio sobie radzi z demakijażem i choć powinien emulgować, bo zawiera emulgatory, to nic takiego nie ma miejsca. Wybaczyłabym stosowanie płatka, jednak sam w sobie niezbyt dobrze rozpuszcza kolorowe kosmetyki. Z demakijażem twarzy, takim bardzo podstawowym także sobie nie radzi. Do oczu nie używałam, nie mam zaufania do niczego, co jest tak mocno perfumowane. Owszem, zapach bardzo przyjemny, tylko co z tego... Zaskoczyła mnie cena - 34,99 PLN/140ml, to dość sporo jak na TAK BARDZO niedopracowany kosmetyk! Dziękuje, wolę dołożyć drugie tyle i mięć produkt który działa zgodnie z przeznaczeniem i nie sprawia problemów. Nakładałam "na sucho" i do idealnego demakijażu potrzebne są dwie tury, a potem micel bądź mleczko, by mieć pewność że nie mam już żadnych resztek makijażu. Wtedy dopiero mogę przejść do mycia twarzy :) To trochę za dużo jak dla mnie :D Przyzwyczajona jestem do działania na innym poziomie, no i niestety, ale obietnice producenta nijak się mają do faktycznego zachowania kosmetyku.


Zanim się za niego zabrałam miałam okazję przeczytać kilka recenzji i myślałam sobie "ej nie może być tak problematycznie", ale jednak ;) Sama mieszanka jest przyjemna, podoba mi się zapach i lubię darczyńcę :D to są moje plusy :))) Odnoszę wrażenie, że ktoś nie do końca dopracował formulację i stąd taka niespodzianka. Może zostało to poprawione, nie wiem, nie przewiduję tego sprawdzać.


Filorga Optim-Eyes Patch, żelowe płatki od oczy redukujące opuchliznę i cienie pod oczami, wygładzają zmarszczki. Kupuję je od dawna, z biegiem czasu firma zastosowała nowe rozwiązanie dla samych płatków, które są pakowane w osobne blistry po dwie sztuki i uważam to za bardzo dobre posunięcie. Lubię po nie sięgać w razie potrzeby, zostawiam nieco dłużej niż sugerowane 15 minut. Najczęściej w tym samym czasie sięgam po maskę lub podczas makijażu oczu. Dla mnie to udany produkt pomocniczy, który sprawdza się i mogę liczyć na jego działanie. Trzymam je w lodówce, więc dodatkowo dochodzi element chodząco-kojący :)

La Roche Posay Toleriane Ultra Night Soothing Intense, kupiłam ten krem z myślą o pielęgnacji nocnej ze względu na zawartość Neurosensyny, która ma silne działanie kojące, ponadto kompleks (Karnozyny/witaminy E) zmniejszający zaczerwienienie stanowił dodatkowy wabik. Krem przeznaczono do pielęgnacji twarzy oraz okolic oczu. 


Lekka, żelowa konsystencja sprawia przyjemność podczas aplikacji, dobrze się rozsmarowuje na skórze szybko w nią wnikając pozostawiając uczucie ukojenia bez lepkiej warstwy. Działanie oceniam na dobre, chyba spodziewałam się czegoś więcej, bo np. serum-maska Liq Ce daje w moim przypadku lepsze efekty. No i jest dużo tańsza. Niemniej krem jest dobrą opcja dla cer tłustych, mieszanych zwłaszcza na wiosnę i lato. W okresie zimowo-jesiennym przy retinolu czułam potrzebę łączenia z czymś bardziej treściwym, był bardziej jak serum niż krem. Atutem jest próżniowe opakowanie oraz pompka w roli aplikatora.


Lilla Mai dwufazowy płyn do demakijażu, 100 ml płynu na bazie hydrolatu z melisy i rumianku rzymskiego oraz oleju z pestek moreli i ze słodkich migdałów, do tego gliceryna, glukonolakton i olejek eukaliptusa cytrynowego. 

Demakijaż twarzy przy pomocy płynu, to prawdziwa przyjemność. Skuteczny. Radzi sobie z filtrami oraz "pełną szpachlą" przy czym wystarczy kilka porcji i jeden duży płatek, lekko tłustą powłoczkę usunie pianka/żel lub płyn micelarny. Sprawdziłam tez jak radzi sobie z demakijażem oczu i tutaj choć działa równie szybko, tak pozostawia na oczach mgłę i nieprzyjemne uczucie ciężkości. Unikam takich kosmetyków, ale dla mnie to przede wszystkim płyn do demakijażu twarzy i z tej części wywiązuje się bez zarzutu. Fazy łączą się szybko i na dość długą chwilę.
Największym problemem jest dla mnie opakowanie/dozownik. Szkło OK, ale ze względu na dozownik na szyjce butelki osadzają się resztki płynu, który spływa na zewnątrz i jest mało poręczne/bezpieczne. Aplikatorem jest pipeta (beznadziejny pomysł) która zastąpiła pompkę (w poprzedniej wersji były kiepskiej jakości i przeciekały, takie info otrzymałam od właścicielki firmy), była też zupełnie inna niż ta na zdjęciu z opakowania zastępczego. Tak naprawdę przez 3/4 opakowania męczyłam się z pipeta i zastanawiałam się nad lepszym rozwiązaniem. I tadam! Tego typu pompka działa prawidłowo, nasączenie płatka czy tez aplikacja na dłoń nie stanowi już wyzwania. Może firma pomyśli nad zmianą? Sama z pewnością kupie kolejne opakowanie i przeleje zawartość do takiego pojemnika (przyjazne nie tylko ze względu na podróże). Podoba mi się, ze płyn nie tylko wywiązuje się ze swojego zadania ale przede wszystkim jest przyjazny dla mojej skory. Nie podrażnia, nie wywołuje zaczerwienienia i zapach trafia w gusta.


Jest to mój jedyny ulubiony kosmetyk z Lilla Mai, co prawda poznałam tylko szampon rozmarynowy oraz wygładzający balsam do ciała na bazie masła kakaowego, lecz żaden z nich nie zachęcił mnie do powtórki bądź ponownych zakupów.



ESPA Pink Hair and Scald Mud, fantastyczna formuła, łatwy i przyjazny sposób aplikacji a do tego pięknie pachnie. I na tym koniec, ponieważ w moim przypadku nie sprawdziła się tak jakbym mogła na to liczyć w oparciu o zapewnienia producenta. O ile na skórę głowy faktycznie zadziałała, tak włosy po jej użyciu były mocno przyklapnięte i nadawały się do kolejnego mycia. Wyglądało to fatalnie... Szkoda, bardzo żałuję, bo podobała mi się budyniowa konsystencja, która była gładką różową masą i nie brudziła podczas użycia, ani też nie zmuszała do żadnych dodatkowych czynności. Nieskomplikowane stosowanie oraz fajna formuła sprawiły, że miałam nadzieję na dłuższą znajomość. Nie udało się.



Na zakończenie po jednym zdaniu:Biotherm Lait Corporel Anti-drying body milk (na zdjęciu zabrakło mleczka pod prysznic z tej samej serii), ale chcę podsumować całość - R E W E LA C J A - mleczko do ciała chwaliłam nie raz /recenzja/ Z przyjemnością wracam i dziękuję Simply za super prezent! Zestaw Clochee seria Sensitive Delikatny szampon do wrażliwej skóry głowy & Delikatna odżywka do włosów wrażliwych dostałam od Moniki (Leśne Runo) - odżywka jest udana, lecz moim faworytem został szampon. Opakowanie tylko mało trafione (utrudnia dozowanie), jest on bardzo rzadki/wodnisty, ale zdecydowanie sięgnę po niego w najbliższych miesiącach. Wtedy też pojawi się pełna recenzja :) Victoria's Secret Minty Shine Refreshing Lip Gloss, zniewalająca opcja dla miłośniczek prawdziwej mięty (tej mocno aromatycznej, lekko słodkiej z efektem chłodzenia) w składzie Mentha Piperita (Peppermint Oil). Na lato C U D O, uwielbiam takie błyszczyki. Konsystencja jest gęsta, ale dobrze trzyma się na ustach i zanika bez uczucia ściągnięcia. Transparentny a wykończenie typowe dla efektu tafli. Oskia Citylife I-zone Balm, nie kupujcie tego... coś tragicznego, bardzo tłusta konsystencja z perłowo-różowym połyskiem i na dodatek za żadne skarby nie chce się wchłaniać. Uwielbiam ofertę Oskia, lecz tym razem wypuścili mega gniota za ogromną ilość monet (którego chyba mało kto chciał kupować, bo ten balsam przewijał się przez n-tą ilość darmowych giftów w UK LOL). Moja Farma Urody, oleje do skory wokół oczu, do cery delikatnej i wrażliwej oraz do cery naczynkowej.. Hmmmmm żaden nie trafił jakoś specjalnie w moje potrzeby i zużyłam do ciała. W tym pakiecie prezentowym od Martyny były także sample kremów do cery naczynkowej i do cery wrażliwej, które dużo bardziej mi się spodobały aczkolwiek określenie "krem" to za dużo powiedziane ;) To raczej sprasowane oleje, w każdym razie do nich mogłabym wrócić zimą. BELIF – The True Cream – Moisturizing Bomb (duże miniatury dostałam od Martyny :* dziękuję bardzo!) gdzie wciąż próbuję się przekonać do tego kremu (zaczęłam ten proces latem i dobrnęłam do zimy :D). Jakoś tak bez szału ;) Polny Warkocz Rumiankowa esencja micelarna, naturalny płyn do demakijażu - (nie wiem/nie znam się :D) firmy zwariowały na punkcie (nad)używania nazwy "esencja". Rozumiem, że to przyciąga klienta, do tego fala popularności japońskich/koreańskich esencji robi swoje, ale... PO CO?! Polny Warkocz sam się obroni. Mnie się spodobał ten płyn micelarny, co prawda używam miceli wyłącznie do twarzy, lecz robi to, co do niego należało. Szkoda tylko, że mała pojemność. Hasiaczku :* dziękuję za prezent!!! Spodobał mi się na tyle, że kupiłam inne warianty i za jakiś czas podzielę się nią z wami. A co :)

Dziękuję za uwagę :)


Moja wersja skutecznej pielęgnacji (warianty: niskobudżetowy/wysokobudżetowy) - wprowadzenie

$
0
0

Pomyślałam, że tego typu seria stanie się dobrą odpowiedzią na wiele waszych pytań i jednocześnie uzupełni o możliwość wymiany doświadczeń, wrażeń. Instagram nieco ogranicza, dlatego tutaj będę rozwijać poszczególne tematy i zagadnienia. Celowo też nie użyłam określenia "tania pielęgnacja", bo każdy decyduje o sobie, o tym jaki budżet przeznaczy na zakupy itd. Będę starała się omawiać produkty z różnych półek cenowych, tak by wskazać wady/zalety oraz to, co zwraca moją uwagę i jest warte zgłębienia tematu. Jest także druga kwestia, tanio/drogo to pojęcie względne, czasem kupi się coś taniego i zużywa w ekspresowym tempie, wtedy wcale nie jest to ekonomiczne. Bądź odwrotnie, kupując coś droższego, starcza na dłużej i w rezultacie po przeliczeniu nie jest to aż tak drogo jak mogłoby wydawać się w chwili podejmowania decyzji o zakupie.
Nie będę wnikać w konkretne zabiegi, leczenie farmakologiczne bo uważam, że to należy omawiać bezpośrednio z osobą, która się nami zajmuje. Jeżeli masz wątpliwości, nie jesteś zadowolona/y z kontaktu, zmień specjalistę. Konsultacja via net nie zastąpi bezpośredniej relacji. Na bazie własnych doświadczeń mogę się odnieść do określonej sytuacji, mogę wskazać inny kierunek lecz nic poza tym. 

Tematyka tych wpisów będzie skupiona wokół cery mieszanej, naczyniowej, bardzo wrażliwej, skłonnej do alergii z rosacea, jednak podstawy samej pielęgnacji są niemalże takie same, więc inni też mogą skorzystać. Powtórzę też coś, o czym wspominałam kilka razy, lecz wciąż jest to aktualne.
Konsekwentne działanie, cierpliwość oraz dobór odpowiedniej pielęgnacji stają się kluczowym pod kątem efektów, widocznej zmiany. Do tego tylko takie podejście pozwala zapanować nad istniejącymi zmianami i zapobiega powstawaniu nowych. Dobór właściwych preparatów nie jest łatwy, ale też nie niemożliwy. Warto określić budżet i zaplanować wprowadzanie zmian stopniowo.
Na początku starałam się usystematyzować, zapanować nad tym, co znajduje się na mojej półce, opracować plan. Tylko w taki sposób mogłam wypracować sobie pewne nawyki, które przekształciły się w małe rytuały (można to porównać do tego, że nie ma cudownej diety, tylko wdrożenie określonych nawyków). Dzisiaj wiem, że każdego dnia te 10-15 minut robi różnicę w stałym i regularnym ciągu. Systematyczność, słowo klucz.

Jeżeli nie masz pomysłu, wiedzy czy doświadczenia lepiej ograniczyć się do minimum, stosować metodę krok po kroku. Nie ma nic gorszego niż kupowanie wszystkiego co wpadnie w ręce i pogrążenie się w chaosie. Niczym jak mantrę powtarzam to, o czym pisałam już kilkakrotnie.

Każda pielęgnacja zależy od indywidualnych uwarunkowań, potrzeb skóry i jej reakcji. Nie ma czegoś takiego jak produkt idealny, produkt CUD. Co więcej, liczy się kompleksowe podejście do tematu, profilaktyka a nie pojedynczy produkt.
Dobrze dobrana pielęgnacja jest naturalnym uzupełnieniem dla ew. kuracji leczniczych, które zdecydowanie warto skonsultować ze specjalistą (zwłaszcza, gdy włączamy składniki aktywne).
Kosmetyki "na naczynka" to nie leki posiadające działanie terapeutyczne. Kosmetyki "na naczynka" to produkty pomocnicze.

Podstawy. Od czego zacząć?

Od "Skóry. Fascynującej historii" dr. Yael Adler - wg mnie to pozycja dobra dla każdego, kto wie więcej ale chce odświeżyć sobie pewne zagadnienia oraz dla wszystkich początkujących. Dla laika, jak i dla specjalisty (bo być może tego drugiego nauczy jak rozmawiać z pacjentem ;)). Na tle innych poradników z tego przedziału pozycja dr. Adler zdecydowanie się wyróżnia. Jest napisana lekko, ale z charakterem. Utrzymana w stylu, nie typowo naukowym, atakującym tysiącem obco brzmiących pojęć, ale bardziej beletrystycznym, z dużą dozą humoru. Świetna pozycja, którą warto mieć na swojej półce. Uczy i edukuje w bardzo naturalny, lekko żartobliwy i sposób pobudzający wyobraźnię. Sama kupiłam ją ponad 2 lata temu tuż po premierze i nie trafiłam na nic, co mogłoby ją zastąpić.

Jeżeli korzystasz z fachowej literatury, znasz godne polecenia publikacje, podziel się proszę tytułami/autorami w komentarzu :)


Zapoznanie się z INCI (International Nomenclature of Cosmetic Ingredients). Nie chodzi mi od razu o analizę składu, bo to jest skomplikowane i tak naprawdę mija się z celem. Natomiast warto umieć czytać składy, poznawać funkcje poszczególnych substancji żeby zrozumieć nie tylko ich działanie, ale przede wszystkim wpływ na skórę oraz jej reakcje. Owszem, nie każdego musi to interesować. Nie każdy też chce. I ja nie mam z tym problemu, natomiast sama wybieram świadome zakupy. Co więcej, nadal w wielu przypadkach producenci nie są fair, bo nie chcą podawać czytelnej informacji o stężeniu składników aktywnych, używają nowych terminów oraz nazw które nie tylko obco brzmią, ale też nic nam nie mówią, a dzięki znajomości INCI jesteśmy w stanie wiedzieć więcej. Temat bardzo rozległy, lecz dzisiaj sprawdzenie czy samo rozszyfrowanie składu już nie jest tak skomplikowane jak kiedyś. Niemniej nadal lubię sięgać do literatury fachowej /KLIK/



Tyle w teorii, a co w praktyce?

Bez względu na stopień zaangażowania podstawą stanie się oczyszczanie, bez niego nawet najbardziej wymyślny kosmetyk nie zadziała tak jak należy. Są różne szkoły co do tego etapu, sama trzymam się dwuetapowego oczyszczania wieczorem oraz zwyczajnego mycia twarzy rano. Jeżeli decyduję się na pełny makijaż, to usuwam go w kilku krokach tzn. demakijaż oczu wykonuję przy pomocy dwufazy, usta najczęściej zmywam wcześniej płynem micelarnym lub dwufazą (to zależy od rodzaju użytego kosmetyku). Zdarza się także demakijaż częściowy (oczy/usta) i dopiero przejście do dwuetapowego oczyszczania (zwłaszcza, gdy w grę wchodzą kosmetyki wodoodporne, formuły zastygające i długotrwałe). Demakijaż i oczyszczanie są ściśle ze sobą powiązane, jednak dobór preparatów zależy wyłącznie od waszych preferencji, kondycji skóry oraz potrzeb (całość jest uzależniona od trybu życia, nawyków, używanych kosmetyków itd.) Postaram się opisać to jasno i czytelnie :)

Aby zbytnio nie komplikować postanowiłam użyć takiego schematu:

- pierwszy krok (płyn micelarny, preparaty dwufazowe, oleje, balsamy, mleczka)
- drugi krok (żele, pianki, syndety)

W pierwszym roku usuwamy kosmetyki kolorowe, filtry. Jednym słowem skupiamy się na rozpuszczeniu warstwy makijażu i nagromadzonych zanieczyszczeń z całego dnia. Jeżeli nie malujemy się na co dzień, a sięgamy po filtry, to pierwszy krok jest równie ważny. Dużo osób najchętniej sięga po oleje, które zawierają emulgator (czyli łączą się z wodą i nie wymagają żadnych pomocników w postaci ściereczek, płatków itd.). Metoda olejowa jest bardzo skuteczna, lecz w zależności od składu różnią się one pomiędzy sobą pod kątem konsystencji. Jedne są bardziej oleiste, tłuste i zawiesiste, a inne z kolei bardziej wodniste i lekkie. Moim faworytem stał się olejek w żelu (w stylu melting cleanser), w tej kategorii palmę pierwszeństwa dzierży Oskia Renaissance Cleansing Gel /recenzja/ i Merumaya Melting Cleansing Balm. Nie są to tanie kosmetyki, lecz ich skuteczność, działanie i wydajność sprawiają, że chętnie po nie sięgam. Wersja niskobudżetowa, choć nadal dla niektórych może być dość wysoka, to Saisona Radiance fresh cleansing gel. W tym zestawieniu za jakiś czas pojawi się jeszcze coś z polskich kosmetyków, co niesamowicie zaskoczyło mnie. Jeżeli macie dostęp do Bootsa bądź pośrednika ;) to wiele osób chwali ekonomiczny Botanics Hydration Burst Dual Action Cleanser (nie przepadam za nim, pisałam dlaczego KLIK niemniej w swoim przedziale cenowym wiele osób może uznać go za hit :)). Podpięłabym jeszcze SVR Sensifine Dermo-Nettoyant kremowy żel, który uważam za bardzo dobrą opcję i kiedyś poświęcę mu więcej uwagi na blogu. 

I teraz pewnie padnie pytanie, a co jeżeli się nie maluję i nie stosuję filtrów w ciągu dnia? Wtedy teoretycznie wystarczy jeden preparat, który będzie dla Ciebie odpowiedni i zapewni skuteczne oczyszczanie. Teoretycznie, bo czasami kosmetykiem pomocniczym jest płyn micelarny w połączeniu z żelem lub pianką/emulsją.
Sama w takim wariancie stawiam na ulubiony żel lub piankę. Te produkty świetnie sobie radzą z usunięciem sebum i podstawowej pielęgnacji (serum, krem).

Typowe oleje, to tutaj stawiam na Shu Uemura Skin Purifier Ultime8 Sublime Beauty Cleansing Oil & DHC Deep Cleansing Oil /recenzja/ Dermalogica PreCleanse /recenzja/, niskobudżetowy wariant to na pewno The Body Shop Camomile Silky Cleansing Oil (skuteczny i łatwo dostępny). Jeżeli ktoś szuka bardzo przyjaznej wersji dla portfela, to  zawsze jest Biochemia Urody /recenzja/

Moim hitem, takim na szczycie listy stał się japoński olej Fancl Mild Cleansing Oil (cudo o żelowej konsystencji! zamierzam niebawem zamieścić jego recenzję). W kategorii wielofunkcyjnego myjka, który nie jest olejem, i w ogóle robi W O W jest NIOD Low-Viscosity Cleaning Ester niezwykle ciekawy preparat, który nie zawiera olejów roślinnych, detergentów ani wody. Za to wykorzystano tutaj izolowane cukry, estry kwasów tłuszczowych ( w tym także z avocado). O nim będzie osobny wpis, ponieważ zasługuje na pełną prezentacje i omówienie.

Nie przepadam za produktami bez emulgatora i jedyny wyjątek robię dla Skin & Tonic London Steam Clean /recenzja/ dlatego tej kategorii, która wymaga użycia szmatki/płatka itd. nie będę za bardzo omawiać.

Chętnie sięgam po mleczka do demakijażu (używam wyłącznie do twarzy), na wyróżnienie zasługuje niezmiennie Caudalie Gentle Cleansing Milk /recenzja/, Decleor Aroma Cleanse Essential Cleansing Milk /recenzja/, BIO IQ Cleansing Milk /recenzja/ oraz mleczka z oferty Biologique Recherche. Na wyróżnienie zasługuje Rodial Stem Cell Super-Food Cleanser /recenzja/ Niskobudżetową odpowiedzią będą mleczka z Vianka. Nie wiem co na chwilę obecną jest godnego uwagi z drogerii, więc może ktoś z Was uzupełni tę listę? :)

Płyny dwufazowe (z naciskiem na bardzo dobrą tolerancję pod kątem wrażliwych oczu) otwiera japońska Mandom Bifesta Eye Makeup Remover /recenzja/ chętnie też wracam do płynu z Nivea oraz Yves Rocher. Aktualnie testuję coś z polskiej firmy, co kosztuje grosze, lecz wstrzymuję się z wiążącą opinią na jej temat ;)
Po raz pierwszy w swoim kosmetycznym życiu zachwyciła mnie dwufaza do demakijażu twarzy z Lilla Mai, pisałam o niej TUTAJ

Płyny micelarne. Moimi hitami są: Filorga Anti-Ageing Micellar Solution /recenzja/, genialne płyny z Uriage Thermal Micellar Water /recenzja/ oraz BIO IQ, Dottore seria Sensitore. Poza tym dobrze wspominam Lipowy micel z Sylveco, aczkolwiek wersja nawilżająca z Vianka bardziej mi się spodobała. Ogólnie dostępna Mixa (wariant przeciw zaczerwienieniom), to perełka za grosze z drogerii. Co prawda moje nawyki nieco uległy zmianie podczas kuracji retinolem i aż tak często nie sięgam po micele, lecz nadal lubię mieć na stanie opakowanie. 

Wydaje się tego dużo, ale to tylko dlatego że została podana duża ilość przykładów. Natomiast wybór jest prosty:
- płyn micelarny
- preparat dwufazowy
- mleczko/olej bądź balsam
- żel/pianka/emulsja


Drugi etap, to ostatni krok który ma nam zapewnić usunięcie wszelkich resztek, domycie skóry (w tym głównie albo przede wszystkim po oleju) oraz jej odświeżenie. Warto zwracać uwagę na rodzaj pH, by nie było ono zbyt wysokie (ma ono wpływ na płaszcz hydrolipidowy). Poruszyłam już to zagadnienie na blogu we wpisie pH jako jeden z parametrów w mojej pielęgnacji :) i zachęcam do lektury.

Osobiście najbardziej lubię żel Antipodes Juliet Skin-Brightening Gel Cleanser /recenzja/, Dottore seria Sensitore, Sylveco Tymiankowy /recenzja/. Nie sposób też nie wspomnieć La Roche-Posay Effaclar H - kojąco-nawilżający krem myjący oraz wcześniej wymieniony SVR Sensifine Dermo-Nettoyant.

Z kolei japońskie pianki Ettusais /recenzje/ wspominam bardzo miło i gdybym miała okazję, kupiłabym ponownie . Pocieszam się za to tajwańską firmą LOVEISDERMA Foaming Cleanser. Chętnie wracam do pianki Filorga, japońskiej Minon Amino Moist Gentle Wash Whip. Aktualnie używam pianki Alkemie i w kolejce czeka IOSSI, lecz za wcześnie na wnioski. Perełką za grosze jest za to TESS, Delikatna pianka do mycia twarzy i demakijażu z przywrotnikiem. Nie mogę też nie przypomnieć o NIOD Sanskrit Saponins /recenzja/

Zestawienie zamknę klasykiem jakim jest emulsja Cetaphil oraz świetnym uzupełnieniem staną się emulsje z Vianka (nawilżająca oraz łagodząca). Cetaphil to taki święty Graal od lat, idealny na rano oraz jako drugi krok wieczorem. Emulsje z Vianka bardziej lubię rano, lecz wieczorem także dają radę. Wszystko zależy od kondycji skóry oraz jej potrzeb.

Jak widać wybór jest ogromny, od Was tylko zależy co wybierzecie lub w jaki sposób zbudujecie swój własny zestaw. Może on być minimalistyczny bądź rozbudowany, oparty na konkretnych składnikach bądź nie. Dla niektórych liczą się szybkie i skuteczne produkty, które nie wydłużają etapu oczyszczania/mycia twarzy a są tacy, którzy lubią to celebrować. Nie ma jednego oczywistego wariantu, który będzie idealny dla wszystkich. 

Osobiście lubię dobrej jakości pielęgnację, bo choć ta grupa kosmetyków nie ma aż tak długiego kontaktu ze skórą, to mimo wszystko lubię gdy jest zarazem łagodna i skuteczna. Kiedy po zmyciu wszystkiego moja twarz jest gładka, miękka, ukojona. Gotowa na dalszy etap, o którym będzie w następnej części.

Jaki jest Wasz zestaw ulubionych produktów do oczyszczania/mycia twarzy? :)

Pozdrawiam serdecznie :)

*Jeżeli uważasz, że o czymś zapomniałam/pominęłam a warto o tym wspomnieć, napisz :)

Marc Jacobs Finish Line Perfecting Coconut Setting Powder/puder utrwalający

$
0
0


Blog prowadzę od bardzo dawna i choć moje preferencje w makijażu zmieniły się na przestrzeni tych lat, to pewne sprawy nie uległy zmianie :) Piszę o tym celowo, ponieważ śmiało mogę użyć wstępu z recenzji która powstała 7 lat temu :D
Cera dojrzała, mieszana z rosacea (aktywna strefa T, rocznik 78'). Puder sypki stanowi dla mnie podstawę makijażu, bez niego on nie istnieje ;) Nie wyobrażam sobie, by nie utrwalić podkładu bądź innego produktu z tej kategorii. Oczekuję nie tylko dobrego wykończenia makijażu, ale jednocześnie przedłużenie jego trwałości, wygładzenia, zmiękczenia /więcej pisałam na ten temat TUTAJ/ - tyle słowem przypomnienia :) i od razu przechodzę do rzeczy.

Na co zwracamy uwagę podczas zakupu? Jakie właściwości musi posiadać, aby stał się naszym ulubieńcem? Czego oczekujemy po tego typu kosmetyku?

Osobiście stawiam na pudry matujące, ale takie, które zostawią jedwabiste wykończenie. Nie muszę mieć super matu, ale dobrze, jeżeli przez kilka godzin mam komfort omijania luster;) i brak konieczności sięgania po resztę oręża, jakim są bibułki matujące oraz puder w kamieniu. Dodatkowym wymogiem jest to, aby dobrze współpracował z cerą przez cały rok. Dla mnie puder sypki to najbardziej wydajny kosmetyk na świecie;) i nie jestem w stanie zużyć go szybciej niż w przeciągu dwunastu miesięcy (nie używam go w ilości insta-jutubowych/nie robię makijaży pod kątem sesji itd.). W taki sposób mogę wyrobić sobie zdanie i wiedzieć, czy wrócę bądź nie.

Chyba żaden inny produkt nie ma tak długiego okresu próbnego, to później lubię wracać, by skonfrontować swoje spostrzeżenia.


Finish Line Perfecting Coconut Setting Powder używam regularnie od ponad 7 miesięcy i dostarczył mi wystarczającą ilość materiału, na tyle że moja opinia jest ugruntowana i poparta doświadczeniem za którym stoi wiele tygodni testów w wielu kombinacjach, różnych okazji i okoliczności itd. Puder ma świetną konsystencję, delikatnie kremową a przy tym lekką (jest bardzo drobno zmielony), na skórze jest niewidoczny, ładnie się w nią wtapia, delikatnie zmiękcza i optycznie wygładza, dobrze utrwala podkład oraz korektor, wygląda naturalnie. 


Podoba mi się jak współpracuje z kolorówką oraz filtrami. Nie jest to puder dzięki któremu zyskamy klasyczny mat (gdy twarz wygląda płasko i jednowymiarowo). Ładnie odbija światło i najlepiej widać to na przykładzie podkładów mocno kryjących/matujących (często zastygających), kiedy jedna warstwa idealnie utrwala podkład a skóra wygląda upiększona bez efektu szpachli :) Bardzo lubię go łączyć z Parure de Lumiere Guerlain czy też Touch Eclat YSL, nieźle sobie radzi z kremem CC It Cosmetics. Jego zadaniem nie jest regulowanie sebum, a mimo wszystko strefa T nie ocieka nadprogramowym tłuszczem. Wystarczą same bibułki matujące dla odświeżenia makijażu bez jego naruszania. A to jak zachowuje się podkład pod tym pudrem, to tylko kolejny atut dla jego właściwości utrwalających. Używany w różnych zestawieniach nie ciemniał, ani też nie rozjaśniał przesadnie skóry (bardzo tego nie lubię), nie przesuszył i nie podrażnił. Kiedy potrzebuję sięgam po niego także do utrwalenia korektora pod oczami, wygląda wyjątkowo dobrze (nie tylko tuż po aplikacji, ale przede wszystkim wraz z upływem dnia!). Nakładany samodzielnie wyłącznie na filtry także czyni magię, znika globalny glow, wydobywając ze skóry to, co najlepsze. I choć przebijają zaczerwienienia oraz inne niedoskonałości, to widać skórę - bez podkreślonych porów, subtelnie wygładzoną i zmiękczoną. Czasami dodaję w okolice oczu cienką warstwę korektora rozświetlającego YSL, podkreślam brwi i puder stanowi kropkę nad "i".


Szaleję na punkcie NARS Light Reflecting Loose Setting Powder /recenzja/ jest on na samym szczycie ulubieńców, ale w zeszłym roku poznałam dwa pudry, które wyjątkowo mi odpowiadają i weszły w skład ulubieńców. Jednym z nich jest Marc Jacobs Finish Line Perfecting Coconut Setting Powder.


Jedynym minusem, który irytuje mnie coraz bardziej, to opakowanie! Nie lubię takich rozwiązań z siateczką oraz beznadziejne wieczko, na które nie mogę wysypać odrobiny produktu... Co prawda zagłębienie posiada elastyczną siateczkę i dzięki temu można zanurzyć pędzel w produkcie oraz od razu usunąć jego nadmiar, lecz ja z reguły używam dużych puchatych pędzli do aplikacji. Pudełko jest tak skonstruowane, że nie można zdjąć górnej części bez niszczenia go... więc większą ilość przesypałam do opakowania zastępczego. I tak naprawdę to przez tę część raczej nie kupię kolejnego opakowania (chyba ;))) bo sam puder jest dokładnie taki jaki lubię oraz wpisuje w pełni w moje potrzeby.

Pojemność 8 g, PAO 12 miesięcy, cena 185 PLN

Jaki typ pudru jest waszym ulubionym?

Pozdrawiam :)
Viewing all 907 articles
Browse latest View live